ZAPISKI Z WAKACJI cz.2 – w krainie Krzyżaków, róż i morskiej bryzy.

Mam ogromny sentyment do cegły, bluszczu, róż, drewna i kamieni. Ot, taki feler. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale na takie połączenie zawsze reaguję zachwytami i lekką zazdrością. Zwłaszcza jak cegła stara, bluszcz słusznych rozmiarów, a róże pachną nieziemsko… Połączenie tych moich „fetyszów” można spotkać w wielu wioskach czy mieścinach w których stoją ceglane domy, mury czy… zamki.

I tutaj dochodzimy do sedna, a raczej do zamczyska które zachwyciło mnie tak bardzo, że jakby ktoś zamek wystawił na sprzedaż, to sprzedałabym chyba ostatnia parę majtek, aby zostać jego właścicielką 🙂 O to co będzie dalej martwiłabym się jakby minął pierwszy zachwyt i zamczysko trzeba byłoby na przykład… ogrzać. Ale czy na pewno? Zapraszam na drugą część zapisków- tym razem złożymy wizytę w Malborku i Sopocie.
MALBORK
Nie wiem czy wiecie – jak nie wiedziałam – że Zakon Krzyżacki (a dokładnie jego nazwa brzmi: Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie) istnieje sobie po dziś dzień. Mają swój adres (Singerstrasse 7, Wiedeń) telefon, e-mail zapewne również, mają swojego Wielkiego Mistrza i w ogóle mają się dobrze… Od 2000 roku zaszczytną funkcję Wielkiego Mistrza piastuje Bruno Platter, który w 2010 roku goszczony był przez rząd polski na obchodach… 600 lecia bitwy pod Grunwaldem – siedział w pierwszym rzędzie:) Szok:)
Zakon powrócił jednak do pierwotnej swojej funkcji i zajmuje się pomocą chorym i ubogim.
Nie domagają się oczywiście spadku po Wielkim Zakonie jaki zajmował dawno temu nasze Pomorze, a to tylko dlatego, że w wyniku Wojny Trzynastoletniej i walk z nią związanych Zakon zastawił Zamek na poczet zaległych poborów dla czeskich najemników pod dowództwem Ulryka Czerwonki, który umiał liczyć i przeliczył sobie, że z królem naszym Kazimierzem Jagiellończykiem wojny nie wygra i w 1457 roku przehandlował zamek krzyżacki za 190 tys florenów (ok. 660 kg czystego złota, czyli po dzisiejszym kursie za jakieś bagatelka 103-108.000.000 PLN) , król Kazimierz go kupił i Krzyżacy się wyprowadzili. Oczywiście przez kolejne lata malborską budowlą trzęsło czasami i to aż w posadach, bo po drodze mieliśmy kilka wojen i wojenek w tym Potop Szwedzki, ale najbardziej zatrzęsło podczas II wojny światowej przez co większość budowli została poważnie uszkodzona, zaś dzieła zniszczenia dopełniły powojenne szabry wszystkiego co mogło się przydać. W latach 50-tych XX wieku był nawet pomysł CAŁKOWITEJ rozbiórki Zamku… To szaleństwo zostało na szczęście w porę przerwane i zanim malborskie cegły przerobiono na wiejskie chlewiki w całości, zamek zaczęto mozolnie odbudowywać.
Całość robi wrażenie. Jest ogromny. Żeby go dokładnie zwiedzić i wysłuchać jego historii musimy sobie zarezerwować minimum 3 bite godziny. Jak grupa ciekawska, a przewodnik chętny do współpracy zejdą nam 4:)
Choć Zamek, a właściwie kompleks zamków budowany był etapami, to i tak rozwiązania techniczne, konstrukcyjne czy po prostu designerskie jakbyśmy teraz napisali zapierają dech. Poważnie. Do tego dochodzą surowe prawo zakonne i karanie nawet po śmierci. Ale konkretnie co?
Proszę:
ogrzewanie… podłogowe. Jak się okazuje wynalazek wcale nie dzisiejszy. Zamiast palić w kilkudziesięciu kominkach i opatulać się w skóry i inne koce, zamkowe sale obrad były ogrzewane od dołu: w pomieszczeniu które nazwalibyśmy dziś kotłownią palono w całkiem sporych piecach, zaś ogień podgrzewał kamienie, a ciepło jakie się od nich rozchodziło się specjalnymi szybami dostawało się do sal umieszczonych wyżej przez otwory w podłodze i w dość szybkim jak na tamte czasy i wysokości pomieszczeń tempie nagrzewało te ogromne sale do 20-22 stopni. Sprawdzono to dokładnie, pokuszono się o eksperyment i rzeczywiście nagrzano pięterka do całkiem przyjemnej temperatury. Drewna szło dużo mniej niż gdyby palono w każdym kominku osobno. Czyli można.
Rysunki poglądowe  autorstwa J. Kacperskiej – Muzeum Zamkowe w Malborku (www.zamek.malbork.pl)
toalety… szumna nazwa, ale były. Szyby toalet miały po  15 metrów głębokości i były na tyle „szerokie”, że się hmmm… nie zatykały, ani nie wydzielały nieprzyjemnych zapachów. Do podcierania używano wówczas liści np. kapusty albo słomy, papier był stanowczo za drogi, a toaletowego jeszcze nie wymyślono:) Przynajmniej u nas. Krzyżacy dbali o higienę, kąpali się często – raz w tygodniu to było minimum, taki zapis mieli nawet w swojej regule zakonnej, stąd w zamku nigdy nie wybuchła żadna epidemia – te szalały wśród chłopstwa które kąpało się dużo rzadziej, najczęściej raz lub dwa razy do roku w myśl zasady której niestety nadal wielu hołduje, że częste mycie skraca życie:)
kuchnia… imponujących rozmiarów i o takim wyposażeniu, że aż mnie skręciło z zazdrości:) Samowystarczalna – pieczono chleby, bułeczki pszenne i razowe, z nasionkami i bez, wędzono ryby, produkowano własne alkohole, piwa, miody… no żyć nie umierać! Gotowe potrawy wędrowały specjalną windą na piętra, tam służba zakonna rozkładała je na stołach. Znany patent:)
zasady życia w Zakonie były więcej niż surowe. Oczywiście że dochodziło do grzeszków i grzechów, ale te były surowo karane – w piątkowe i sobotnie dni które przeznaczano na pokutę korytarze czy krużganki pełne były biczujących się Braci. Podstawowymi regułami które były filarem tego i innych Zakonów była czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Żadnej własności prywatnej, żadnego zbytku, żadnych dzieci (prawowitych), żon, kochanek, bogactw itp. Całe życie wypełnione modlitwą, pracą. ćwiczeniami i wojenką. Bo Bracia Zakonni to rycerze, nie zapominajmy o tym.
  Wszystko czego się „dorobili” szło na rzecz Zakonu i to jego majątek miał być pomnażany. Oczywiście Bracia dostawali skromne kieszonkowe, ale i tak musieli się z niego rozliczyć. Najcięższe grzechy do których zaliczano kupczenie wszelkimi urzędami kościelnymi, dezercję, apostazję i homoseksualizm karano wydaleniem z Zakonu i przeniesieniem do Zakonu o ostrzejszych zasadach lub dożywotnim więzieniem i odarciem z wszelkich godności. Nie wiadomo co gorsze.
własna kaplica pogrzebowa i wszystkie te miejsca, które służyły do czuwania i wiecznego spoczynku, który bywał czasami zakłócony… i tu niespodzianka – Bracia Zakonni spowiadali się co piątek, piątek i sobotę mieli na pokutę aby w niedzielę móc bez przeszkód przyjąć Komunię i od nowa zacząć grzeszyć:) Reguła Zakonu była prosta i surowa, znali ją wszyscy. Bracia spali albo we wspólnych salach, albo ci wyżej postawieni – we własnych pokoikach.  Po zejściu z tego świata odbywało się czuwanie i pogrzeb na poświęconej ziemi, po czym inni bracia szli do łóżka, szafy bądź skrzyni zmarłego i komisyjnie przeglądali jego rzeczy… i biada jak znaleźli coś, co świadczyło o złamaniu reguły zakonnej! Delikwent miał wystarczającą ilość piątków żeby grzechy wyznać i za nie odpokutować, skoro zataił je i mu się zmarło, to kara dosięgała go po śmierci – delikwenta grzesznika wykopywano i „za karę” chowano w innym miejscu, niepoświęconym, specjalnym dla grzeszników… kto więc był sentymentalny i zachowywał liściki miłosne, przedmioty zbytku albo inne dowody grzesznego życia, miał przechlapane.
Ale Zamek w Malborku kryje też delikatność przyrody i cudne detale architektury. Już w XIII wieku wiedziano, że ogrody łagodzą obyczaje, a w zacisznym zielonym zakątku łatwiej o skupienie myśli i mądre wyroki niż na sali obrad czy w ceglanych korytarzach. Wobec tego Wielki Mistrz miał do swojej dyspozycji prywatny ogródek – ogród różany i rozciągnięte na podporach winorośle – tak to wygląda obecnie. Miejsce jest ciche, ciepłe, zaciszne i sprzyjające kontemplacji. Znając z historii sztuki średniowieczne ogrody wiadomo, że oprócz róż w ogrodzie rosły również zioła oraz kwiaty z ich symboliką, zaś całość miała typowo średniowieczny charakter – geometryczny wirydarz, czyli „serce” ogrodu to kwadratowa spora rabata dzielona na cztery kwatery ze studnią lub fontanną pośrodku. 
Nie wiadomo czy uprawiano tam warzywa, raczej nie, chyba że Wielki Mistrz w ten sposób się relaksował:) Ogrody warzywne, sady i pola były poza murami Malborka. Ogródek ten miał zbyt małe rozmiary aby wykarmić wszystkich braci, poza tym był bardziej prywatnym azylem Mistrza. Dziś wygląda on tak jak na zdjęciu poniżej – można pokusić się o analizę przestrzenną, ale jeżeli chodzi o przeszłość, będzie to tylko „gdybanie”…:)
Po murach pnie się wiekowy bluszcz pospolity. Dosłownie wrasta w ozdobne płaskorzeźby i wężowymi splotami obejmuje detale kute w piaskowcu, stojące płyty nagrobne czy zwykłe, surowe cegły malborskiego zamczyska. Doskonale odprowadza wilgoć z murów ukrytych pod powierzchnią gruntu, takie właściwości pnączy znane były od wieków.
Nie ma w pobliżu Zamku drzew pamiętających czasy świetności Zakonu – ani na samym Zamku ani w jego pobliżu, choć jest kilka drzew o rozmiarach pomnikowych mających średnio 100-150 lat. Drzewa rosną wzdłuż murów i na dziedzińcach oraz pod murami Zamku.
Na szczególną uwagę zasługują dęby, lipy czy wierzby. Więcej informacji o pomnikach przyrody znajdziecie TUTAJ – warto wskoczyć na stronkę i zobaczyć na co zwrócić uwagę podczas zwiedzania:)
SOPOT
Tutaj odpoczęliśmy tak naprawdę – dopisała pogoda, klimat miejsca i odkryliśmy kilka ciekawostek. Nie zwiedziłam niestety wszystkich parków w Sopocie, ale Park Zdrojowy wynagrodził mi ogrodniczy niedosyt wakacji.
Park przepiękny, wspaniale odtworzone pierwotne założenia i detale architektury,  kolorowy z mnóstwem kwiatów i ławeczek – po prostu bajka z klimatem. Woda źródlana  była słona jak diabli i bardzo niesmaczna, choć podobno lecznicza.
Ja jednak skupiłam się na samym Parku, który od czasów swojego powstania właściwie się nie zmienił.
Historia uzdrowiskowa Sopotu sięga czasów napoleońskich, czyli zaczynamy w okolicach roku 1800. W 1808 osiedlił się w tej małej miejscowości lekarz Jan Jerzy Haffner i rozpoczął snucie planów uczynienia z Sopotu uzdrowiska na miarę Europy. Prace ruszyły w 1823 roku i szły wielotorowo: równolegle budowano i urządzano: zakład kąpielowy, dom zdrojowy, molo, łazienki i oczywiście park. W miarę rozrastania się Sopotu i budowania coraz to nowych willi, pensjonatów i hoteli. aby sprostać wysokim wymaganiom kuracjuszy i letników w Sopocie pobudowano też Teatr Leśny, korty tenisowe, tory do wyścigów konnych, kasyna i restauracje.
Do tej pory Sopot zachował swój uzdrowiskowy charakter, można tutaj podleczyć i choroby dróg oddechowych, choroby układu krążenia i reumatyczne. Nie skorzystaliśmy z łazienek – zadowoliliśmy się kąpielami w baaardzo zimnych wodach Bałtyku:) Nie wiem jak to się ma do reumatyzmu, ale hartowanie mieliśmy pierwszej klasy. Polecam każdemu i choć sama jestem zmarźluch straszny, to rzeczywiście pełne zanurzenie w zimnych, słonych wodach dobrze nam zrobiło – aż do pierwszych dni października dzielnie się trzymaliśmy zdrowotnie, pokonała nas sezonowa angina:)
Co nas przyprawiło o ból głowy? Ceny. Nie samego jedzenia czy przyjemności, bo to wiadomo że ciągnie za portfel nawet w Dąbkach czy innej nadmorskiej wiosce, ale ceny w hotelach:) Z ciekawości odwiedziliśmy największy bodaj i najbardziej „historyczny” hotel w Sopocie – Sofitel Grand Sopot zwany potocznie Grand Hotelem. Przemiła Pani w recepcji – z nienaganną prezencją, makijażem i manierami poinformowałam nas, że pokój standard z widokiem na Park – nie na morze – będzie nas kosztował 1200 zł. Bez śniadania. Oczywiście do dyspozycji full wypas biblioteka, basen, strefa relaksu i tak dalej, no ale…:) Może na srebrne gody pojedziemy:)
Mam nadzieję że obudziłam w Was żyłkę podróżnika i poszukiwacza czasów przeszłych w naszych miastach, parkach czy okolicznych wioskach. To fascynująca podróż i nie wymaga żadnego wielkiego wysiłku – ot, starczy trochę poczytać, przejrzeć stare zdjęcia czy ryciny z tą wiedzą historyczną odwiedzić te miejsca takimi, jakie dziś są.
Do miłego poczytania następnym razem:)
P.S. Sprawdziłam ceny Grand Hotelu poza sezonem letnim za to w sezonie sztormowym:) Kto ma ochotę spać w tych samych pokojach w których rezydowali wielcy tego świata i ma akurat jakąś rocznicę czy po prostu tylko ochotę zrobić sobie selfie w klimatach złota i kryształów zapłaci za pokój dwuosobowy 700-800 zł. Za noc. Bez śniadania, ale warto dopłacić za to dopieszczenie. No i kolacja – francuska restauracja, szampan, wieczór w bogatej bibliotece, kasyno, spa, tenis… Czy warto? Wrażenia z pewnością niezapomniane, jeżeli chcecie otrzeć się o luksus klimatów art-deco połączonych z najnowszymi udogodnieniami i spędzić niezapomniany weekend to na pewno warto. Wspomnienia zawsze są bezcenne:)

15 komentarzy

  1. Trafiłem na Twojego bloga przez przypadek 🙂 bo szukałem informacji o Malborku. Bardzo fajna stronka, myślę, że będę częściej wpadał.

  2. Fajna relacja. My ostatnio spędziliśmy kilka godzin w Ogrodzieńcu. Niby ruiny, ale fascynujące 🙂

  3. Ale zbieg okoliczności z tym Malborkiem od lipca planowałam wrzucić wpis o ogrodach średniowiecznych i akurat wczoraj… dobre…

  4. Odżyły moje wakacyjne wspomnienia. Pięknie opisałaś Malbork… Jakbym tam znów była. Trzeba przyznać, że po zakończonych remontach to bardzo piękne i klimatyczne miejsce 🙂

  5. Lubię oglądać twoje zdjęcia.

  6. W Malborku byłam w minione wakacje, a na zamku – dwa lata temu , ale nie było tam jeszcze ogrodu Wielkiego Mistrza. Chyba, że w ramach remontu i rewitalizacji udało się odtworzyć takowy. Rzeczywiście zamek jest niezwykły ! Ja w ogóle lubię Malbork, bo to takie niewielkie miasteczko oraz lubię malborczan, bo są bardzo mili i otwarci. Dziękuję za garść cennych informacji 🙂 Pozdrawiam cieplutko :))

    • Może nie był zaaranżowany? Nie wiem, to moja pierwsza wizyta w Malborku, byliśmy mocno spóźnieni i nasz przewodnik dosłownie przegnał nas po Zamku:) Opowiadał jednak dużo i ciekawie, a i jak widać zdjęć sporo udało się zrobić. Uściski na te chłodne dni:)

  7. Nadrabiam zaległości na innych blogach, dawno u Ciebie nie byłam. Mimo żę u mnie zawsze więcej zdjęć niż tekstu i jestem zwolenniczką zdjęć to u Ciebie przeczytałam historię Zamku jednym tchem. A Park Zdrojowy w Sopocie uwielbiam, niby znam go dobrze to każdego roku zaskakuje mnie swoim wyglądem. 🙂

    • Oj, wiedzę że niedoczas to bolączka naszych czasów… tak wszyscy pędzą do przodu, że nie mają na nic czasu. A jak znajdzie się chwila – to nadrabiamy hurtem. Rozumiem doskonale, wpadaj jak tylko znajdziesz chwilkę:)

  8. Jak ja czytam takie relacje, to od razu chcę tam lecieć i buty zedrzeć. Bardzo ciekawie opisałaś te dwa miejsca. Wiesz, że tyle lat żyję i nie byłam jeszcze w Malborku? Muszę to nadrobić w przyszłym roku. Zamek wygląda imponująco! Nawet toalety były! Szok. Chociaż ten liść kapusty nie brzmi przyjemnie, ha ha!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*