i zasypałam ziemią zmieszaną z piaskiem. Multipalety ustawiłam na zakupionych w tym celu wielkich, odpornych tackach z Ikea, a doniczki umieściłam w skrzynkach. Wszystko wystawiłam do zimnej piwnicy. Czasami, jak nie było siarczystych mrozów wystawiałam skrzynki i tacki na zewnątrz. Wiosną, kiedy ziemia lekko odmarzła (wstrzeliłam się w okienko pogodowe…w lutym:)), wysadziłam cebulowe na przygotowane pospiesznie rabaty – wszystkie pięknie zakwitły:) Z tak przemarzniętych cebul (cebulowe bowiem do zakwitnięcia na wiosnę potrzebują przynajmniej trzech miesięcy zimna, temperatury maksymalnie +5 stopni), można przygotować sobie samemu wczesnowiosenne ozdoby naszych domów – kwitnące żonkile, tulipany, krokusy czy pachnące hiacynty. Na początku grudnia lub pod koniec stycznie (około 3 tygodni przed tym, jak chcemy zobaczyć kwiaty), przesadzamy cebule do docelowych, ozdobnych donic i przenosimy w temperaturę około 10-15 stopni. Cebule zaczną kiełkować – nie zapominamy wówczas o podlewaniu, a wysokość temperatury możemy regulować – jak kiełkują zbyt szybko temperaturę obniżamy, jak zbyt wolno, to podwyższamy. Kiedy pojawia się pąki kwiatowe donice wstawiamy do domu i przy temperaturze 20 stopni w ciągu kilku dni mamy piękne, rozwinięte kwiaty:)
Słyszałam też o przemrożeniu cebul w …lodówce, jednak ta metoda jakoś do mnie nie przemawia:) Jeżeli ktoś nie ma ogrodu, zimnej piwnicy, szopki czy garażu, to z pewnością ma okna, a przy każdym oknie jest parapet:) Zdecydowanie polecam parapety w miejsce lodówki. Pędząc cebulowe teraz, będziemy cieszyć się zapachem i kolorami kwiatów na Boże Narodzenie (może śnieżnobiała kompozycja na Wigilijny stół?…), sadząc je w listopadzie poczujemy zapach wiosny na Walentynki (tu polecam kompozycję z ognistych tulipanów). A po Walentynkach to już z górki, byle do wiosny! Reasumując sadzenie cebulowych w multipaletach mogę więc polecić taki sposób wszystkim spóźnialskim lub tym, do których pomysł na rabatę jeszcze nie dotarł:). Korzyści tego są dwojakie: po pierwsze kwiaty trafiają na swoje miejsce już po porządkach na rabatach, więc nie ma strachu, że się uszkodzi młode liście podczas wiosennych porządków, po drugie zaś pod koniec listopada Sklepy Ogrodnicze maja z reguły 50% obniżkę cen na cebulowe!… Moje zeszłoroczne polowanie było więc bardzo korzystne:)
Jak na złość w te dni nie było bezwietrznie, więc małe, białe kulki latały po ogrodzie niczym pierwszy śnieg… Oczywiście część z nich trafiła do stawiku, a wybranie ich z tych zarośli graniczyło z cudem. Po postrzyżynach mam łatwiej, przy czym okazało się, że nie wycięłam wszystkich przekwitniętych kwiatów kosaćców i roślina zawiązała zdrowe nasiona:), piękne zresztą, zobaczcie sami:
Ale nie mogłam pozwolić na rozsiew – gdybym to zrobiła, miałabym kosaćcowy busz – nie do okiełznania, bowiem mój stawik ma na folii usypaną gruba warstwę gruboziarnistego piasku, żwiru i kamieni – takie naturalne dno:) Wyrwać z tego COKOLWIEK to jakby podnosić całe dno do góry:) Wiem, nie mogę pozbyć się trzcin lekkomyślnie posadzonych pro natura:) Na kij natknęłam więc stary durszlak, zamoczyłam kalosze i dalej bawić się w Kopciuszka. Część zarośli stawikowych (głównie sit, bo ten ma miękkie liście i łatwo można z niego wybierać styropianowe śmieci) zostawiłam, żeby część życia wodnego miała się gdzie schować. A życia tego u mnie sporo, a jak to zrobić pisałam TUTAJ i TUTAJ. No i mam dwie żaby, jedna z nich spasiona jest nieziemsko, przez co leniwa i daje się podejść:)
druga smuklejsza, ale płochliwa i nie dała się sfocić – obie przyszły dobrowolnie (nie wolno bowiem pozyskiwać płazów z natury, nawet jak chcemy im w naszym mniemaniu „zrobić dobrze”:), bowiem są one w Polsce pod całkowitą ochroną i możemy sobie napytać biedy jak nas ktoś złapie i w słoiku znajdzie płaza:) Do listy tych chronionych płazów zaliczają się więc wszelkie żaby, ropuchy, traszki (TUTAJ pełna lista chronionych prawem gatunków), a do kompletu dorzucę gady, żeby ktoś nie próbował czasami jaszczurki albo zaskrońca udomowić:) Żeby zaś temat wyczerpać dogłębnie, dodam jeszcze, że część wodnych mięczaków również jest pod ochroną:) TUTAJ o nich poczytacie. Na pocieszenie powiem Wam, że jeśli stworzycie u siebie tzw. żywą wodę, to te wszystkie stworzenie same Was odnajdą:) Małże można zakupić w sklepie zoologicznym – pięknie się namnożą i legalnie będą Wasze.
Nerwy mi wczoraj lekko siadły, bo ciągle ktoś mi przeszkadzał, a dni już krótkie i szybko ciemność zapada. Kiedy nie widziałam już gdzie kopię, jak grabię i że deptam po wykopanych i podzielonych sadzonkach truskawek wytargałam lampę remontową, zamontowałam na jabłoni, podłączyłam i …
…. pracowałam prawie do 22. Ale skończyłam. W nocy przyszedł przymrozek – nie posadzone truskawki szlag by trafił.
Jutro zabiorę się za końcowe porządki i opróżnię częściowo kompostownik oraz za jedną z rabat. Drugą mam nadzieję skorygować w niedzielę, choć czeka mnie jeszcze sporo pracy projektowej, a od poniedziałku rozpoczynają się w Poznaniu Targi POLEKO, na których to mam nadzieję wyhaczyć Megi:), bo już zapowiadała, że we wtorek Poznań odwiedzi i wypić z Nią przyzwoitą kawę:) Na Targi Regionów nie dotarłam z powodów chorobowych (no i nie mam polskiego czosnku…), więc jestem Wam winna inną relację. Kto jeszcze chętny na spotkanie w stylu EKO?
Dobrze Jomo, że ten przymrozek jesienią przyszedł – wiosną jest dużo gorzej:) Cieszę się, jak moje pisanie choć troszkę Ci pomoże:) Ściskam!
Moje właśnie padły. Przymrozek przyszedł zdradziecko i najpierw wszystko ściął a potem było tydzień pięknie.
Z ogromną ciekawością przeczytałam zmagania ogrodnicze. Są one dla mnie wciąż nowością, bo dopiero raczkuję w tym temacie, więc każda normalna treść jest na wagę złota.
Moje tegoroczne rabaty podejrzewam, że jednak muszę jakoś przysposobić do zimy, tylko wciąż jeszcze nie posiadłam wiedzy jak.
Ciepło pozdrawia Dom pod Dobrą Nowiną 🙂
Też mam do rozsadzenia truskawki i to niemało. Testowałam trzy odmiany i tylko jedna się sprawdziła, więc ją własnie rozsadzę. Jest o czym u Ciebie poczytać, chętnie tu wracam. Pozdrawiam Monika
Witaj Moniko! Moje poletko powstało z 9 mizernych sadzonek z wyprzedaży:) Nikt nie wierzył, że przetwają choćby jeden sezon – ten był trzeci:) Rozmnożyły mi się pięknie a i tak sadzę po kilka w jeden dołek:) Wracaj, zapraszam!
podziwiam! moje dzieciaki by zwariowały gdybyśmy mieli własną żabę 🙂 extra!!
Własna żaba jest cool:)
Och, przy tych truskawkach umęczyłam się, jakbym je do tej 22 z Tobą rozsadzała 🙂 Duże wyzwanie, ale mam nadzieję, że ja też tak będę latać z cebulami, rozsadami … Jeżeli pozwolisz, będę tu u Ciebie wprawiać się do nowej roli i nowych zadań 😀
Rozgość się:)
Cha , wyszły dwa komentarze ,a z początku to nic nie chciało się zapisać.Pa.
Tak właśnie zastanawiałam się co do tych komentarzy:) Mój blogger świruje, więc nie byłam pewna czy to pomyłka czy nie. Stasiu, prawym klawiszem na zdjęcie, "zapisz jako…" i zapisz na pulpicie (najłatwiej znaleźć), a później zapisujesz w gadżetach jako zdjęcie z linkiem do posta…generalnie proste:) Duży ogród to duże wyzwania, ale też spore możliwości:) Ja muszę też mieczyki wykopać i w ogóle mam jeszcze sporo pracy, ale jesień ma nas trochę porozpieszczać, więc jest ok:) Pozdrawiam!
Witaj miła Ondraszko. Wiele razy czytałam Twoje posty, bo to na prawdę ciekawa lektura.Dziękuję za wsparcie, chodzi o ostatni post.Ja mam duży ogród i sama muszę wszystko zrobić, co raz trudniej ale radzę sobie, z dźwiganiem gorzej, ale łazić po drzewach to jeszcze tak np coś obciąć coś zerwać i takie tam.. Z tą trawą na warzywnik to dobra sprawa tylko trzeba wyrwać resztki.,choć mróz zmroził. Na kwiatowym to trzeba niedługo wykopać dziwidła, acidanterę, mieczyki i eukomisy.. Jakoś tak zechciało mi się poznać "nową" miłośniczkę kwiatkową, ot taki kaprysik emerytki.Tym bardziej ,że zbiegło się z Twoj ą rocznicą.. Chciałabym wziąć w niej udział, ale nie wiem czy poradzę sobie z przeniesieniem zdjęcia na mój blog, jak się nie uda to trudno ucha cha., ale napiszę o tym. Tyle piszę, choć to może na początek za dużo, ale jakoś tak przyzwyczaiłam się, że można blogowym przyjaciołom trochę pomarudzić.Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam do mnie na bloga, będę się cieszyć z każdej wizyty.
Mam mały ogródek z domkiem, ale 30 km od miejsca zamieszkania. Niby nie daleko, ale coraz więcej czasu potrzeba na pokonanie tego odcinka przez śląskie miasta.
Lubimy weekendy w ogródku, pięknie kwitnące kwiaty były najlepszym podziękowaniem. Były do czasu, kiedy wprowadziły się karczowniki.
Błagam o pomoc, bo już chyba wszystko próbowaliśmy – za działkę podmokły teren zarośnięty trzcinami, z drugiej strony za ulicą – las.
Na co dzień mam kwiaty na balkonie. Nawet teraz po przymrozkach dalej kwitną goździki i spóźniony mieczyk 🙂
Część roślin nie przeżyła mrozu….
Czytam Twoje posty – podziwiam Twoją pracę. Widać, że kochasz to co robisz.
Pozdrawiam słonecznie
Tereniu…gryzonie w ogrodzie to rzeczywiście zmora (ogrodników). Jeżeli wszelkie "szkodniki" wyrządzają niewielkie szkody, można się z nimi dzielić tym, co się ma – ja tak robię, aczkolwiek nie miałam jeszcze żadnej plagi, więc może mi jest łatwiej…Generalnie jestem zwolennikiem naturalnej walki w przyrodzie, czyli za wprowadzaniem tzw. naturalnych wrogów – w przypadku gryzoni to koty, czasami psy, w przypadku owadów – inne owady, ptaki itp., albo odstraszaczy. Ale na karczowniki to ciężko coś znaleźć tym bardziej, że masz działkę nie w swoim miejscu zamieszkania i nie możesz trzymać ciągle ręki na pulsie. Przesyłam Tobie link: http://muratordom.pl/ogrod/pielegnacja-ogrodu/gryzonie-w-ogrodzie,127_1127.html, tam znajdziesz potrzebne Ci informacje. Wróć tylko uwagę na to, że macie w pobliżu podmokły teren, więc nie powinnaś stosować związków toksycznych (przenikanie do wód i szkodliwość dla innych zwierząt), bo związki te nie działają selektywnie, tylko na karczowniki, ale na wszystko co żyje. Pozdrawiam i życzę powodzenia w tej – bądź co bądź – nierównej walce:)
Witaj miła Ondraszko. Dzięki za wsparcie[chodzi o ostatniego posta]. Czytałam wiele razy Twoje posty, bo to ciekawa lektura. Ja sama jestem bardzo wieloletnim prak tykiem i jak to bywa w praktyce i w naturze nie wszystko ładnie i regularnie musi się powtarzać.Raz z górki innym razem trzeba pchać, a samej coraz trudniej.Jak w twoim anonsie "koszę ,tnę, kopię, sadzę i w ogóle wszystko, tak trzeba , a jeszcze jak się lubi to co się robi to nie jest żle.Zobaczę cz uda mi się przestawić Twoje zdjęcie na mój blog to z wielką chęcią wzięła bym udział Pozdrawiam cię serdecznie i juz wciskam się na listę członków Twojego bloga.w Twojej zabawie rocznicowej.
Dziękuję bardzo – znam chyba większość rad dotyczących karczowników, tych naturalnych, jak i tych z zastosowaniem chemii. Koty sąsiadów nie pomagają niestety, choć przebywają w naszym ogródku.
Jestem na etapie rezygnacji z moich kwiatów (z wyjątkiem tych co do tej pory przeżyły) , na rzecz trawnika. Nawet stare róże podczas długiej zimy kilka lat temu zostały wykarczowane. Nie będę sobie przed snem szkód przypominać, bo nie zasnę.
Pozdrawiam cieplutko.
U nas też bardzo uroczysta Inauguracja. Byłam (nawet w todze w orszaku szłam!), widziałam, przemówienia słyszałam…I też tłum studentów po korytarzu przebiega, "pierwszaczki" stoły w bufecie zajmują i z wypiekami opowiadają o strasznych labach z chemii i jeszcze gorszych z botaniki o zoologi nawet nie wspominając..I tak czas upływa, kolejne pokolenia po nas przychodzą. Mam nadzieję, że trochę naszej pasji zabiorą, zarażą sie od nas, jak myślisz? Trzymajmy się tej myśli,
pozdrawiam!
m.
I tak rok, za rokiem…
No ja myślę, że zabiorą, sama zarażam na prawo i lewo:) Chemia była masakryczna na I roku OŚ, pamiętam chłopaka, który pisząc na tablicy reakcję chemiczną na pytanie profesora: "Jaki jest symbol tlenu?" Napisał "T"…Profesor się zezłościł i pyta:"Gdzie pan maturę zdawał???!!!" A on, że … w Afryce. To akurat była prawda, ale wtedy cały rok zamarł z przerażenia na widok miny profesora:) Chłopak ten zrezygnował z tych studiów, bardziej przemawiała do niego szkoła artystyczna. Szukał później swego miejsca na ziemi m. in. przemierzając Afrykę … na rowerze:) Z podróży tej przywiózł do Polski…piękną żonę:) Ludzkie ścieżki są pogmatwane, ale każdy w końcu powinien trafić na tę swoją, właściwą:) Bez względu na granice. Pozdrawiam!
Musisz mieć spory ten ogród:-) origamiiptaki.blogspot.com zapraszam:)
Dla mnie za mały:) Pozdrawiam!
Ja oczywiście również podziwiam Cię ogromnie za pasję, siły, chęci, zorganizowanie. W każdym ogrodzie, nawet tak maksymalnie bezobsługowym jak mój, jest cały sezon mnóstwo pracy. Praktycznie każdego dnia jest coś do zrobienia. A Ty tak sobie sama, z własnej woli, bez przymusu tyle "wymyślasz" : grządki, rabatki, skalniak, staw, strumyk, cebulki, sadzonki, nasionka, warzywka, owoce, robale, przetwory itd, itp. Dziewczyno, skąd Ty bierzesz na to siły, ochotę, energię? A do tego dziecko, facet, dom, remont, praca, blog, nauka… Podziwiam, podziwiam, podziwiam!!! Ja jestem ogromnie zadowolona, że prace ogrodowe w tym sezonie mam zakończone. Podlewam jeszcze tylko rośliny nadal pięknie kwitnące w donicach. No chyba, że trawnik podrośnie jeszcze na tyle, że będzie trzeba pobiegać z kosiarką. Za jakiś czas mężuś wyłączy nawadnianie i czekamy na zimę. To znaczy nie czekamy, ale i tak przyjdzie 🙁
Pozdrawiam
Magda B.
Ostatnie zdanie mnie rozbawiło najmocniej! Madziu, bo ja nigdy nie chciałam mieć ogrodu bezobsługowego:) Ani maksymalnie, ani nawet trochę. Mój ogród jest i tak za mały na moje pomysły:) Rodzinka też pomaga, mamy takie dość dobrze zgrane trio:), i każdy musi pomóc temu drugiemu czy trzeciemu, choć zgrzyty i niechęć do "nie swoich prac" są jak w każdej familii. I nie zawsze wszystko się tak pięknie zazębia, też jak w każdej familii:) A energię mam od tej rodzinki:), zwłaszcza od mojego faceta:) Buziole dla Waszej Trójki!
Zazdroszczę kompletnie prac ogrodowych. Już praktycznie kończysz a ja nie zaczęłam nawet. Zewsząd straszą przemarźnięte rośliny i ogólnie cienko. Najgorsze, że gruszki na drzewie a mnie się nie chce i już:) Pozdrowienia
Oj, Paulino do końca to jeszcze moc roboty:) A gruszki zbieraj i w syropie miodowym z laseczką wanilii zrób – PYCHA!!!
podziwiam cię za pracowitość, wszędzie cię pełno:-) duży masz ten ogród?
Wtorek jak najbardziej, napisałam:-)
Ogród za mały na moje potrzeby, ale wystarczający, żebym się nie nudziła:) Mam w planach być w ten wtorek, zobaczymy czy uda mi się zerwać:)
Podziwiam za pasje i zamiłowanie do "zieleni"Własnego kawałka ziemi nie mam ale pewnie w moim wykonaniu byłaby to łąka kwiecista:)
Iguś, zawsze są parapety albo balkony!!! A kwiecista łąka też fana, jakbym miała hektary ze trzy, to miałaby i łąkę i las:) Ale nie mam, więc ograniczyłam się do kwiecistych rabat i kilku drzew iglastych:) Pozdrawiam niedzielnie.
"Tymi ręcami" wykopana i obsadzona! Kamloty też sama komponowałam i nieskromnie powiem, że stawik jest moją największą dumą:) Pozdrawiam!
Jaka super sadzawka! Piękna! Jak dla mnie to im więcej takich dzikich sadzawek, tym lepiej 😉 My też daleko od miasta mieszkamy (i od wsi też) i chociaż jesteśmy max ekologiczni, to czasami palimy to – co się na kompost nie nadaje – szczególnie chore rośliny. Pozdrówki!
Czytam z podziwem i usiłuję zapałać chęcią ganiania z tymi sadzonkami, cebulkami to na dwór, to do pokoju, to do piwnicy… Chciałabym mieć piękny ogród, ale nie mam na to siły i weny brak… Może się od Ciebie zarażę :))).Oczko wodne mam podobne 🙂 z żabami, rybami itd, tylko niestety nieco zaniedbane… na co żaby akurat nie narzekają i pięknie się rozmnażają… W kwestii kompostu natomiast to ja mam taką uwagę – mam wrażenie, że żadnych śmieci ogrodowych palić nie wolno (liści, trawy itd). Do niedawna regulowały to gminy a teraz chyba ustawa śmieciowa. Trzeba kulturalnie do pojemnika wyrzucić, a w ramach segregacji to do specjalnego, u nas obowiązuje brązowy. Paragraf dopadnie człowieka nawet w ogrodzie…
Aż tyle tego ganiania to nie ma, bez przesady:)Oczko im dziksze tym dla zwierząt lepsze i na odwrót:) Jeżeli chodzi o ogniska, to na wsi nie ma jednoznacznego zakazu palenia ognisk (choćby palone ziemniaczane łęty na każdym polu), reguluje to zdaje się jedynie KC, odległości od ogniska do budynków oraz niepisany kodeks międzysąsiedzki:) czyli nie robimy nic, co jest uciążliwe dla sąsiada. A że moje wieś pali cała, jak jeden mąż, to nikt nikogo się nie czepia, byleby śmieci nieorganicznych w ogniu nie było…moje "śmieci ogrodowe" jak to określiłaś są odpowiednio przygotowane: wielkie liście i mięsiste łodygi oraz gałęzie suszą się kilka dni na raszkach i wrzucane są do mocno rozpalonego już ogniska (forma polan ułożonych w tzw. studnię jest najbardziej efektywna), a w żarze lądują porażone pomidory, jabłka czy inne chore plony. Traw i liści nie palę – kompostuję. W ognisku ląduję jedynie opadłe igły z moich sosen i suche na wiór resztki po strzyżonych tujach. Nie odróżnisz więc mojego roboczego ogniska od normalnego do kiełbasek, bo wszystko spala się błyskawicznie. Oczywiście jak ktoś się uprze i będzie nadgorliwy to mandat wystawi nawet za smacznie dymiącego grilla w ogródku, lub zbyt głośną, letnią zabawę po 22:) ale to już inna bajka:) Pozdrawiam!
A widzisz… bo ja miastowa jestem, to może u nas inaczej z tymi śmieciami :))) Jak sąsiad takie ognisko w ogrodzie rozpali, to ja muszę okna szczelnie zamykać. Ja to jakoś znoszę, ale niektórzy bardziej nerwowi zaraz dzwonią po straż miejską…
Ja z pracami dopiero w lesie 🙂 ale muszę się pochwalić, że u mnie w ogrodzie mieszkają ropuchy i jeże. Same przyszły, trzeba tylko uważać jak się po ciemku wychodzi, bo te "moje" jeże nijak się nie boją i pod nogi musimy pilnie zerkać, żeby żadnego nie nadepnąć :))) Pozdrawiam!
Zosia weekend długi i słoneczny się zapowiada, i jeszcze trochę ładnych dni będzie, więc na pewno wszyscy ogrodnicy zadbają o swoje ogrody:) Jeże w ogrodzie to skarb, w moim ich nie ma bo mam psa wariata i wszystkie uciekły:) Pozdrawiam!