QUADRO kadry i dlaczego nie od razu Kraków zbudowano.

 Komputer się obraził. Tak skutecznie się pogniewał, że nie mogłam dodawać zdjęć do postów. A co to za posty bez zdjęć??? No właśnie. Komputerem wstrząsnęłam i zagroziłam wymianą na nowszy model, tym bardziej że na gwarancji jest paskuda – usłyszał, wystraszył się i nawiązał ponownie współpracę. No to JEDZIEM…
Pytają mnie ludziska, dlaczego QUADRO? Skąd Zielona Pracownia? Dlaczego nie kolejny „zaczarowany ogród”, „wiejski zakątek”, „zielona ostoja”?…
Spieszę z wyjaśnieniem:
QUADRO to OBRAZ. 
Obraz, jaki chcę Wam przekazać. Obraz jaki tworzę: pisaniem, zdjęciem, rysunkiem. Kadr z życia: ogrodu, lasu, łąki,  kuchni:) Obraz ten oprawiony został przeze mnie w ramy, które tutaj są komentarzem, anegdotką, opisem, historyjką lub też zbiorem ważnych moim zdaniem informacji. Ramki różny mają kolor, różny charakter; czasami proste, jasne i oczywiste, czasem fikuśne, kolorowe, nietuzinkowe…no jak w życiu:) 
QUADRO to również moja firma zajmująca się zielenią bardzo ogólnie rzecz biorąc.  Pracując przy wielu projektach w zespole czy solo, doświadczam spotkań z różnymi ludźmi, sytuacjami, instytucjami. Spotykam najróżniejsze problemy natury administracyjnej, prawnej, dendrologicznej, przyrodniczej czy ogrodniczej. Rozwiązuję je sama lub w grupie specjalistów różnej maści:) Niektóre z tych problemów są tak powszechne, że postanowiłam o nich pisać. O problemach i rozwiązaniach. Po swojemu, z przytupem, z refleksją, z humorem:)
A Zielona Pracownia?
Zielona Pracownia to moja ostoja. Tu pracuję po pracy:) W pracowni się je, bawi, zdobi, przerabia, szlifuje, przesadza, kombinuje często jak przysłowiowy koń pod górkę:) Z czym? Ze wszystkim. 
Acha…i Zielona Pracownia …wcale nie jest Zielona:) Jak wygląda? No cóż: dyplomatycznie odpowiem, że różnie:) W chwili obecnej wygląda tak:
Hehe:) Trochę bałaganu mam:) I zimno – jakieś 5 stopni na plusie. Z termosem i w kufajce da się wytrzymać…To miejsce będę Wam pokazywać w miarę remontu. Póki co gromadzę różne różności na poczet wystroju rzeczonej pracowni:) Bez obaw – w cieplejszych rejonach domostwa mam swój „kącik” do pracy. Dzielony z Połówką:) Ale przynajmniej para z ust nie leci i herbata wolniej stygnie:)))

No cóż – Kraków też nie od razu zbudowano….bo na wszystko trzeba czasu…
 A teraz QUADRO kadry, czyli o innym miejscu, które zanim otrzymało obecny wygląd – wyglądało ( a raczej nie wyglądało) na nic specjalnego. 
Zimą mamy sporo czasu, no bo pogoda, wiatry zmienne, lenistwo poświąteczne i te sprawy:) Ci co maja telewizor zasiadają z reguły w wygodnych fotelach i nie mają problemu z zimową nudą:) Ja zimą nie mogę wyjść do ogrodu popracować trochę w ziemi, a telewizora szczęśliwie nie posiadam, jeśli więc aktualnie nie pracuję, nie uczę się, nie robię projektu, nie maluję sobie włosów biała farbą której potem za nic nie mogę zmyć:) albo nie zdzieram sobie palców na pilarce, to zastanawiam się i planuję co też można by zmienić w mojej zielonej przystani? Taki pomysł szaleńczy zrodził się zeszłej jesieni w mojej głowie. Pomysł kiełkował sobie, ja gadałam o nim coraz częściej…chciałam mieć 
WODĘ W OGRODZIE
. Staw, oczko, strumień, kaskadę…cokolwiek. No i swoim zwyczajem usiadłam do kompa i oglądałam SETKI zdjęć z tą wodą. Potem wybrałam to, co mi się z tych fotek podoba i narysowałam takiego Fankensteina, czyli z każdego zdjęcia wzięłam sobie COŚ co mi się podobało i stworzyłam swoje cudeńko. Polówka popatrzyła, pokręciła głowa i powiedziała: „Nie teraz, buduję wiatę na samochody”. „No to kiedy?” – spytałam. „Na wiosnę.” Czekać pół roku… za wiele, za długo, no nie da się, ja chcę OD RAZU!  A roboty było sporo…
 Zabrałam się więc do pracy sama. Cichaczem. Szybka zima pokrzyżowała mi jednak plany. Koło marca chodziłam jak wściekła, codziennie „badałam” czy ziemia dostatecznie odmarzła abym mogła kontynuować pracę – bo zarys oczka był od jesieni widoczny, darń zebrana, pierwsza półka wykopana…I byłoby ok, gdyby nie fakt, że i Połówce ta zima szyki pokrzyżowała – kończył wiatę. A ja w gorącej wodzie kąpana dreptałam w miejscu….mając zajęcia na dwóch uczelniach wolnego miałam jak na lekarstwo…Wykorzystałam więc delegacje mojej Połówki i swój napad złości z powodu poślizgu w terminie oddania pracy semestralnej ( bo powszechnie wiadomo, że w złości człowiek nabywa niespotykanej siły, a jeśli człowiek ten jest dodatkowo płci żeńskiej, to zmienia się w cyborga i wówczas bez kija nie podchodź) i poszłam wyładować frustrację w ogród. Wyładowałam ją tak, że zanim Połówka wróciła z delegacji, mnie nie było z dziury widać….
Na poniższych zdjęciach widać ogród jaki zastaliśmy – czyli trawnik (jodła koreańska została przesadzona, przyjęła się). Na drugim zdjęciu miejsce, w którym zaczęłam kopać (podwyższone rabaty i ziemia zostały wcześniej usunięte, jesienią była tam trawa). Na trzecim zdjęciu dziura, która z wydatną pomocą złości, bezradności na złośliwość rzeczy martwych i wszelkich emocji nie do końca milutkich została wykopana w JEDEN dzień. O tym, że nie powinnam tego robić sama i w takim tempie już pisałam – to był mój początek kłopotów z kręgosłupem…

To zarys oczka, została utworzona jeszcze jedna półka na obwodzie. Później oczko zostało nieznacznie powiększone. Ogród niestety nie jest wypoziomowany, całość nieruchomości leży na zboczu opadającym w stronę misy jeziora – spadek wynosi ok 2 m na długości działki (ogród opada mocniej niż zabudowana część  działki). Na długości oczka wynosił on aż 35 cm – to trochę więcej niż pion kartki A4. Technicznie wiedziałam jak to zrobić, jednak kłóciło się to z moim wyobrażeniem artystycznym:) No taki mam feler, że musi być najpierw ładnie, a potem praktycznie… Wokół oczka zrobiłam więc wał z ziemi i darni – aby woda się nie przelewała. Oczko powinno mieć tez strefę bagienną, ten wał więc stykający się bezpośrednio z wodą miał być taką strefa bagienną. Teraz należało zabezpieczyć oczko: w tym celu wytaszczyłam z piwnicy stara wykładzinę i wełnę mineralną (nornice jej nie cierpią, ma chronić folię) i pocięłam to na paski wykładając półkę po półce. Pogoda tylko pozornie jest ładna: było zimno i wietrznie, wełna majtała mnie po twarzy. Mimo wielkiej uwagi dostała się wszędzie: swędziało mnie wszystko jeszcze parę dni. 

Po ułożeniu podkładów zabezpieczających przyszedł czas na folię. Nie używajcie folii budowlanej – rozpadnie się pod wpływem mrozu, ciepła, wody i czego tam jeszcze. Jest nieprzystosowana do roli jaką ma spełniać. Ja użyłam folii do oczek wodnych. I tu uwaga: to jest CIĘŻKA folia. Bardzo ciężka. Nie mogliśmy je z Połówką wytaszczyć z samochodu, a tu trzeba rozłożyć, przenieść, ułożyć…

 

Folii zawsze musi być więcej. Robimy zakładki, chowamy ją „na potem”- zawsze może się przydać. Ja część schowałam pod kamienie, część (tą największą) odcięłam i zrobiłam strumień, który pełni rolę filtra – ale o tym za moment.
Kiedy folia została dociśnięta – misa oczka została właściwie ukończona. Należało ją napełnić wodą…

To pierwszy błąd jaki popełniłam – z pośpiechu: najpierw powinnam wypełnić dno żwirkiem i gruboziarnistym piaskiem (tak chciałam) i posadzić część roślin. Powinnam mieć również pompę i skończony strumień filtrujący. Ale nie miałam – na pompę czekaliśmy, strumień miał być skończony „wkrótce”. O ile strumień kończyłam w zimnym międzyczasie (czyli między pracą, studiami a gotowaniem obiadów, które w takich nerwowych chwilach przybierały postać pierogów z paczki), o tyle pompy nadal nie było. Dni robiły się coraz cieplejsze, kamienie zwożone były z całej okolice, więc „mury rosły”, roślinki zdobyczne, darowane lub z rzadka kupowane (sezonu na wodne jeszcze nie było) zazieleniały ładnie brzegi….a GLONY szalały. Zazieleniła się więc również woda. Kiedy wyjaśniły się perturbacje z pompą – oczko nadawało się do kapitalnego czyszczenia….

Robota dla największego wroga – spokojnie można polecić, nerwy wróg zszarga sobie akurat, rozbierze co zbudował, wykopie co zakopał, kamlotów się w tą i nazad nanosi że ho ho… Ale nie ma tego złego:)) Oczko przy okazji czyszczenia zostało powiększone, dno odpowiednio uformowane, roślinki posadzone w koszach, albo i bez:))) – i tu drugi „błąd”. Błąd i nie błąd – w dużych, naturalistycznych założeniach możemy sobie pozwolić na luźne posadzenie roślin (bez koszy). Mój stawik jednak największy nie jest – ekspansywne rośliny poszalały troszeczkę i muszę je regularnie wycinać:) Mogę wyrwać? No mogę – kto próbował kiedykolwiek usunąć pałkę szerokolistną lub trzcinę i wyrwać ją z podłoża niechaj pierwszy rzuci kamieniem:)

To oliwkowe po bokach to maty jutowe. Mają maskować folię i chronić ją przed uszkodzeniami. Swoją rolę spełniły aż nadto, dodatkowo tak związały ze sobą korzenie roślin, że rośliny są nie do ruszenia:) Folia i kamienie zostały potraktowane z węża i wyczyszczone. Część wody jak widać została na dnie, część jest przelana do wiader (w wodzie rozwinęły się już pożyteczne organizmy i choć mamy swoja studnię i nie korzystamy z wody wodociągowej, to taka „stara” woda jest jak zaczyn do chleba – po porostu nie wolno się jej pozbywać) – większość wróciła do oczka.

Brzegi obsadzane były sukcesywnie, po trochu: ta różowa to skalnica, niezapominajka, kaczeńce…dalej irysy, te białe na środku to rzeżucha wodna. Pędy puszcza też mięta wodna – latem przyprawi nas o miętowy zawrót głowy:)  Kto pojechał kiedyś do Centrum Ogrodniczego, napakował sobie koszyk i samochód „po dach”, doświadczył stanu przedzawałowego przy kasie, po czym rozparcelował swoje zdobycze na rabacie (sporej rabacie) i ujrzał z przerażeniem, że NIC NIE WIDAĆ (tylko portfel lżejszy) ten wie doskonale, że albo rośliny rozmnaża się samemu, albo dostaje w prezencie rozsady od sąsiada któremu przerasta, albo…obsadza się rabaty sukcesywnie, po trochu:)))
 Moja woda kosztowała mnie sporo pracy. Połówka nastawiona z początku baaardzo sceptycznie, po pierwszym looku zaświeciły jej się oczka i dzielnie znosiła ze mną kamienie i zdobywała roślinki. Pomoc w przenoszeniu kamieni wielkości połowy stołu była nieoceniona:))) Technicznie również mogłam na Nim polegać.
W planach miałam jeszcze strumień: nie chciałam montować filtra. Z założenia oczko miało być jak najbardziej naturalne z jak najmniejszą ilością techniki i aparatury w wodzie; żadnych fontann, podświetleń czy cudów wianków. Rolę filtra na „grubsze” rzeczy miał przejąć strumień. Na drobniejsze keramzyt w pończoszce (tak, w starej pończoszce::)) i żwir na keramzycie. A na super drobne – korzenie roślin. Sprawdziło się w 100%! Nie leję żadnej chemii. Póki co:) Na strumień miałam mało miejsca, a jego usytuowanie narzucone było z góry przez ukształtowanie terenu. No i miałam ograniczoną ilość folii:) Wykopałam więc profilowany rów ze schodami z podwyższonym progiem, zabezpieczyłam identycznie jak misę oczka (dywaniki, wełna mineralna) i ukształtowałam dno. Folii starczyło na 6 metrów strumienia o różnej szerokości – niestety szerokość warunkowała folia:))

Od pompy umieszczonej w najgłębszym miejscu oczka (1,5 m) odchodzi jeden wąż, który na brzegu już rozdzielony jest na dwa (za pomocą trójnika) – jeden prowadzi wodę do dużej kaskady napowietrzającej, drugi do mniejszego „źródełka” ukrytego wśród kamieni. 

Kaskada duża ma napowietrzać wodę. Naturalnie, nie mamy więc Niagary:)) Chcę ją jeszcze przebudować, aby woda na samej górze zbierała się w mini jeziorku na największym kamieniu i stamtąd spływała do głównego zbiornika – obawiam się jednak hałasu:) I wbrew pozorom wcale niej jest łatwo nakłonić wodę, aby leciała tam gdzie my chcemy i do tego płynęła w sposób jaki chcemy:)

Za troskę i serce woda pięknie nam odpłaciła – zakwitła cała feerią barw, zapachów, nastrojów. Mój majsterkowicz zrobił prostą kładkę przez strumień i niewielki pomost-w sam raz na leżakowanie i moczenie pięt w wodzie:) Z początku przerażony wielkością wodnego zbiornika teraz zachwycony pierwszy idzie z kawą na pomost. Stawik ma 450 cm długości, 280 w najszerszym i 180 w najwęższym miejscu szerokości i ma w najgłębszym miejscu 150 cm – to konieczność, jeśli zimujemy ryby na zewnątrz. Te wymiary dotyczą samej tafli, z rabatami jest więcej. Woda dzięki naturalnemu filtrowi jest czysta,  glonami nitkowatymi zarasta w granicach normy i rozsądku. Ma wystawkę południową niestety, ale inaczej się nie dało, stąd „na wejście” tyle wysokich roślin, aby dawały maksymalny cień. 

Z drugiej strony, od pomostu roślin nie ma prawie wcale – to strefa głęboka, tu woda ma się napowietrzać, mają też swobodnie kwitnąć lilie wodne:)

Dno wyłożyłam kamieniami, wysypałam żwirem i piaskiem. Mam nadzieję na żaby i ropuszki:) Ma być jak najbardziej naturalnie. 

Oczko powstawało cały sezon, od marca do wczesnej jesieni. Potem przestałam przy nim kombinować – musi dojrzeć. Na początku goła kałuża miała w czarnych scenariuszach stać się
wylęgarnią komarów. Nie stała się. Przestała też być kałużą:) Gościmy tu ptaki, motyle, tabuny
owadów, przylatują napić się pszczoły zmęczone lotem, osy, pająki wiją
sieci, wodne owady baraszkują w toni goniąc się nawzajem lub uciekając
przed rybami. Orion i Pan Kracy z jednego strumienia wodę piją….Kwiaty i krzewy kwitną i przekwitają, wodne i nadwodne rośliny szaleją ze wzrostem, rozrostem, kolorami. Widać gołym okiem, że wszyscy bardzo dobrze się tutaj czują:) Stawik jest moją dumą. Stał się tez dumą Połówki:) Jest wspaniałym miejscem wypoczynku w którym możemy solidnie podładować akumulatory. Mówi się, że woda w ogrodzie daje ukojenie – oboje mieliśmy okazję się o tym przekonać. Miejsce wokół oczka oczywiście będzie ewoluować – zbudujemy tu taras, w warzywniaku stanie szklarnia, posadzę drzewa…ale sama woda nie zmieni swojego miejsca ani przeznaczenia: ma pluskać w samym centrum ogrodu. Ma być jego sercem.
Mam nadzieję, że wielkością postu i ilością zdjęć wykupiłam Wasze przebaczenie za tak długaśne milczenie:) 
Jeżeli komuś po głowie chodziło oczko, stawik lub kaskada – ma dzień-dwa na przemyślenia. W następnym poście idąc za ciosem przekaże parę uwag iście technicznych co do projektu, budowy i wykończenia miejsc w których chcemy ujarzmić wodę w ogrodzie:) Wskażę Wam miejsca w których możecie poszukać inspiracji, porady, bratniej duszy wodnej:) Jeśli więc rozbudziłam czyjeś ukryte pragnienia…no to się cieszę:))) 
O to mi właśnie chodziło.

15 komentarzy

  1. cudownie się ogląda zdjęcia, kwitnące lilie w zestawieniu z tym co mam za oknem … oj jak mi tęskno już do wiosny …

  2. oj bardzo ci dziekuję…..to ja juz nie wyrzucę kolejnych rajstop..hihihihi.i czekam na kolejne posty!!!

  3. Ondraszko kochana…ja swemi Qrzymi łapkami sma wykopywałam wielgasna dziurę pod oczko..sam zaczęłam budowę prosciutkiego mostku..połowek jak zobaczył mj zapoał chętnie pomogał…mam mini kaskadke ale mam pytanie co do tej pończochy…hihihi…mam małe oczko,jedna niezaduzą pompę fontannową..i mały problem z glonami…prosze podpowiedz mi coś w tym wzgledzie…bo chemii unikam jak ognia!!!
    http://aqratnie.blogspot.com/2012/07/ale-pada.html
    http://aqratnie.blogspot.com/2012/07/misz-masz-ogrodowy.html

    • Qrko, rączki mi opadły do samych kolan:) Szacunek wielki za kawał dobraj roboty:) Oczko i taras są super, ogród – tajemniczy, jak nic:)
      Co do pończochy – keramzyt jest lekki, i pływałby po powierzchni, więc trzeba go jakoś ujarzmić:) Napakowałam więc nim babskie podkolanówki (moje osobiste zresztą), zawiązałam w supełek, przykryłam kamieniami i żwirkiem-działa jak filtr: woda przepływa przez niego, zostawia i drobne zanieczyszczenia i staje się domem dla pożytecznych mikroorganizmów, które żywią się tym, co przez nie przepływa (a przepływa dużo, zwłaszcza jak w oczku sa ryby)i nie pływało to w wodzie i tym samym nie ma pożywienia dla glonów.
      W pończochy pakuje sie również torf i zatapia (przywiązuje się do pończochy sznurek, żeby nie utracić ładunku). Panowie wykorzystują w tej materii…swoje skarpety! Też się uśmiałam na początku, ale to działa. Torf zakwasza bowiem wodę, co znacznie ogranicza rozwój glonów – one nie cierpia kwaśnego środowiska. Takie pończochy z torfem mam tez w strumieniu (na 4 półki dwie są z keramzytem, dwie z torfem). To tyle odnośnie garderoby w oczkach:)
      Qrko, przygotowuje post odnośnie technicznych i biologicznych aspektów budowy oczek, stawów itp, będzie w nim wszystko, również o walce z glonami. Reszte podeślę Ci na pw:)
      Pozdrawiam
      PS. Twój ogród jest piękny, bardzo mi się podoba ten misz-masz:)

  4. Ja również dołączam się do grona osób uwielbiających Twoje wpisy. Jestem pod mega-wrażeniem ogromu pracy, który włożyłaś w tworzenie tego oczka, a właściwie oka. I jeszcze strumyczek… Cudo… Jak pięknie już to wyglądało latem. W tym roku będzie pewnie jeszcze ładniej. Bardzo chciałabym zobaczyć jeszcze ten mosteczek, kładeczkę… Gratuluję pięknych pomysłów i tego babskiego uporu. Niestety po 18 latach pracy i kombinowania w ogrodzie, powoli mi się nie chce. W dodatku kręgosłup mówi zdecydowane NIE i koniec. Staram się utrzymać jak najbardziej bezobsługowy ogród. Dominuje starodrzew i trawnik, który ciągle nie jest tak piękny jak bym sobie tego życzyła. Bez przyglądania się szczegółom całość wygląda dość elegancko. A gdy marzą mi się kolorowe kwiatki, to kupuję mnóstwo sadzonek, robię ładne kompozycje w donicach i rozstawiam je blisko domu. Pozdrawiam. Magda B.

    • Madziu, serdecznie dziękuję:) Hehe uparta to jestem, prawda:)
      Co do starodrzewu w ogrodzie jest – piękny i pożądany. Zresztą wogóle duże drzewa – Twoje są piękne, zadbane i wiesz o tym:)Jeśli chodzi o kręgosłup, to znam problem z autopsji, ja też muszę przystopować. Zdrowie jest najważniejsze, bo nie tylko ogród mamy na głowie. Trawnik wbrew pozorom wymaga największej ilości prac i nakładów finansowych jeżeli chcemy aby był idealny. A to i tak rzadko się niestety udaje:)I widać na nim każdy zgrzyt (a to kopiec kreta wyskoczy, a to grzyb urośnie, a to stokrotka czy mniszek…). Mi podobają się takie trawniki, ale u kogoś:) Sama odpuściłam, mam naturalną murawę, regularnie nawożoną i strzyżoną. Rabatki przy oświetleniu wyglądają pięknie:) Nie wiem, czy jeszcze je masz, ale były naprawdę urocze i eleganckie. Jeżeli jednak zachciałoby Ci się wody w ogrodzie, to będą jeszcze wskazówki jak zrobić małe oczka i co zrobić, aby były jak najbardziej bezobsługowe:) Pozdrwaiam ciepło!

  5. Marzy mi się taki staw. Baaaardzo marzy….

    P.S. Moja mama ostatnio mówi do mnie: "Honoratko, ty masz taką koleżankę blogową, co pisze czasem u ciebie komentarze. Weszłam kiedyś na jej blog i się zachwyciłam! Przepisałam też parę przepisów bo zapowiadają się wspaniale". Pytam mamę: "A jaki to blog?". Na to mama przyniosła mi karteczkę (bo spisała nazwę;)) Patrzę, a tu ONDRASZA :)))) Zupełnie się z nią zgadzam. Uwielbiam Twoje wpisy!

    • Niezapominatko, opinia Twojej Mamy jest dla mnie jak złoty medal:) Podziękuj Jej baaardzo, proszę:)I Tobie dziękuję.
      A co do stwau – chcieć to móc:) Jak będziesz miała pytania to napisz na pw. W przygotowaniu jest post techniczny:) z linkami do ciekawych stron i ludzi.
      Pozdrawiam!

  6. Pięknie. U mnie jednak niewykonalne, przynajmniej na razie. Ja mam takie oczko wodne: Mała bierze łopatkę ogrodniczą i kopie dół cały dzień (6cio latka też potrafi dół wykopać niezły), potem bierze wąż i napełnia gliniankę wodą, potem się w tym skacze, turla, chlapie błotem i robi dalszą meliorację i tak – od wiosny do jesieni;) 100 naturalnie;) Acha, i z psem, oczywiście;)

    • Wcięło mi odpowiedź:) Muszę zmienić przeglądarkę :/
      Temperament Księżniczki, jej wena twórcza i kreatywność powala po prostu na kolana:) Takie oczko najfajniejsze – mój strumień "kreatywnie" załatwiły mi dzieciaki. Żeby się ciotka nie nudzila, teraz bedzie szukać dziurek na 6 metrach folii:)Twoje przynajmniej odnawialne bezkosztowo:)

    • No nie wiem, czy tak bezkosztowo – gacie po takiej akcji są nie do doprania;) A glinianki powstają to tu, to tam w różnych miejscach, akurat strategicznych;) Wieczorem płucze się rzeczoną Księżniczkę z węża i dopiero pod prysznic – zgorszenie w całej wsi;) Takie brudne dziecko;) Jej sąsiadka, jak rano założy białe rajtki tak wieczorem zdejmuje, a ta – świnka Peppa po prostu;)A Kruczek razem z nią – robią kule z błota i takie tam inne umocnienia i zasadzki – ale jedno jest pewne – nie ma problemu z roślinami – nie ma sensu ich sadzić, i tak stratują;) Muszę poczekać, może to minie;)))

  7. Jak widać przysłowie, że gdzie diabeł nie może tam babę pośle, sprawdziło się u Ciebie w całej rozciągłości, ale tylko upór "baby" sprawił, że macie wspaniałe miejsce odpoczynku. Masz rację, ze woda w ogrodzie to jak przysłowiowa wisienka na torcie, ale taki stawik jak Twój zająłby u mnie połowę ogrodu, dlatego mam niewielką fontannę działającą w obiegu zamkniętym, ale szum spadającej wody to wspaniały odgłos.
    Upieraj się tak przy innych pomysłach, bo wychodzą wszystkim na dobre:))))
    Pozdrawiam

    • Hej Bustani:) No taka diablica za mnie:) Wiesz, nawet małe oczko, fontanna czy poidło przy ścianie…cokolwiek. Widziałam nawet samo źródełko na skalnej górce, pięknie obrośniete sukulentami i sklanymi roślinkami, a u podnóża było "jeziorko" wielkości sporej miski – wyglądało to uroczo:) Pozdrawiam.

  8. Oczko wodne mamy od kilku lat. Niestety po raz drugi folia została uszkodzona, woda przecieka i na wiosnę trzeba będzie zaczynać wszystko od nowa:(

    • Alex, a jaką folię macie? Może warto zainwestować w EPDM albo w zbrojony beton? Ten ostatni jest wieczny:) Nie wiem jak duży jest zbiornik, od tego zależą koszty i potrzeba wezwania fachowcóe.
      Mi dzieciaki zrobiły dziury w strumieniu, nudziły się niemiłosiernie chyba:( Na wiosnę mam łatanie niestety, ale najpierw muszę te dziury znaleźć. No cóż, folia, nawet ta specjalistyczna to nie beton.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*