Rosną wszędzie. Nie są ani ładne, ani brzydkie – żółte, niepozorne kwiatki na wysokiej łodydze.
„Zielsko” jak mawia jedna z moich sąsiadek:). Mi tam „zielsko” nie przeszkadzało, rosło sobie i zasłaniało obskurny sąsiadkowy kompostownik. Pewnego razu w pracy koleżanka zapytała, czy wiem co to jest topinambur? No nie wiedziałam – jakaś roślina? Ona też nie wiedziała, więc zaczęłyśmy szukać – pierwsza fotka i wyrwało mi się „Rany! To rośnie w moim ogródku!!!”
No tak, w ogródku, na polach, przy polach, nad strumieniami i rzeczkami, na łąkach, pod lasem…jak w kalejdoskopie przewijały mi się obrazy wszechobecnego topinamburu, który wówczas był dla mnie żółtym, niepozornym kwiatkiem na długiej łodydze:)
Poszperałam troszkę i wyczytałam, że topinambur (słonecznik bulwiasty) jest jadalny. Mało tego – dawniej jedzono go zamiast ziemniaków. Jeszcze przed i podczas wojny ludzie z kobiałkami wykopywali smaczne bulwy i pożywiali się nimi. Stąd może topinambur zyskał miano (niesłuszne) pożywienia biednych ludzi, albo takiej „zapchaj dziury” jak nie było „normalnego” jedzenia. Z drugiej zaś strony spotkałam się z opiniami, że jest warzywnym frykasem (bo mało popularna). Ładny mi frykas skoro rośnie na każdym nieużytku:)
W Polsce uprawiana głównie jako roślina pastewna, we Francji jako frykas właśnie:)
Za pierwszym razem bulw przyrządziłam zaledwie kilka, na spróbowanie. Obrałam i ugotowałam w osolonej wodzie jak ziemniaki. Bulwki okazały się smaczne, delikatne, lekko słodkawe.
Niezła alternatywa dla naszej PYRY:) Niestety topinambur nie jest tak duży jak bulwa ziemniaka, więc żeby głodnego chłopa nakarmić, trzeba mieć tego sporo:) Raczej zaliczyłabym go do dietetycznego jedzenia – zamiast skrobi zawiera inulinę, z której po odpowiedniej obróbce powstaje fruktoza, więc jest warzywem cenionym przez cukrzyków. Rokrocznie podczas jesiennych porządków wykopuję bulwy topinambura spod płotu i przyrządzam je na obiad lub ciepłą kolację. Tak stało się w niedzielę i po „wykopkach” mam duży garnek ładnych bulwek. Nauczona doświadczeniem nie obieram ich już, tylko porządnie czyszczę szczoteczką – najwięcej witamin bulwki mają bowiem pod skórką, więc mi tych witamin trochę szkoda obierać i wyrzucać:)
Wykopując to i owo z ogrodu wkurzyłam się i po beznadziejnych poszukiwaniach na sklepowych półkach chrzanu bez konserwantów (nie wiem jak można coś co samo jest „konserwantem” doprawiać pirosiarczynem sodu… ) i sama starłam swój chrzan.
Spłakałam się przy tym okropnie, ale jak nigdy, chrzan gości na stole do każdego posiłku:)
Ja wiem, że nie wszystkie E…są szkodliwe, że część z nich występuje w naturze, że…i tak dalej, i tak dalej, ale jakoś nie przekonuje mnie to w przypadku takich produktów jak np. chrzan, czy… ocet:) Tak, widziałam dziś na półce ocet konserwowany… Ręce i nogi mi opadły do samej ziemi.
Szperając w sieci znalazłam taki zestaw konserwantów – na wieczorne poczytanie:)
Mój chrzan jest konserwowany sokiem z cytryny, solą i lekutko cukrem, do tego wody letniej tyle, żeby był aksamitny. I NIC więcej:) Przepis pod zdjęciem.
Bardzo proszę:
Swoją drogą Mufinka prowadzi nader ciekawy i kobiecy blog:)
Jak dorobię się porządnego blendera to nie będę już beczeć tyle w kuchni:) Póki co miksuję komunistyczną maszynka, którą ciężko w ręce utrzymać. Po sobotnim zlaniu nalewek kuchnia wyglądała jak po wybuchu bomby owocowej – nie miałam sił na trzymanie tych wielkich słojów, a zostałam z tym sama, bo Połówka szaleje remontowo. Mam więc w domu istny Sajgon, pył, kurz, cement, gips…dla każdego coś miłego. Codziennie sprzątałam chałupkę, i codziennie był bajzel. W końcu zaczęłam ogarniać coraz mniejsze powierzchnie, bo nie robiłabym nic innego tylko „na szmacie” jeździła całymi dniami. Teraz ogarniam z grubsza i z utęsknieniem czekam na finisz. Cokolwiek wystawie, powieszę lub położę natychmiast jest siwe… zdjęłam nawet obrus, łatwiej przetrzeć „goły” stół…To ostatnia prosta na oddanie góry mieszkalnej – mamy jednak mało czasu wolnego na remonty, a pracy jeszcze dużo, więc ta prosta może potrwać…do Gwiazdki, do Nowego Roku, a może nawet do ferii zimowych… Oczywiście mówię o remoncie „męskim”, w bonusie ewentualnie malowanie:) I żadnych prowizorek. Bo później JA wkraczam do akcji.
I wtedy dopiero będzie się działo:):):)
W sobotę przyszedł długo oczekiwany Gość Specjalny, który zdecydowanie przyspieszy wysychanie ścian – KORNAK:) Marzyłam o takim odkąd zobaczyłam go w pokoju gościnnym pewnego dworku. Właściciele przy kawie, domowym cieście i łupanych orzechach zapewniali nas o licznych zaletach tego kominka – duży, pojemny, ma wielką szybkę, niebanalny, pięknie wygląda i równie pięknie GRZEJE. Postawiliśmy na ogrzewanie podłogowe, ale ja nie jestem do końca pewna czy moje zmarznięte wiecznie ręce i stopy będą wystarczająco ogrzane tym podłogowym:) A że na punkcie kominków mamy fioła (będą trzy), to ten jeden, salonowy musi być ekstra:) Cegły do kominka woziłam na trzy razy, Panowie dziwowali się, że moje auteczko tyle zniesie – dzielna maszynka:) Chciałam znaleźć grubą belkę nad kominek, koniecznie starą, ale jedyne jakie udało się wyszperać to te, które samemu trzeba wyciąć z opuszczonych, wiejskich chat (a trochę takich mamy). Dla mnie to jednak kradzież, no bo KTOŚ w końcu jest właścicielem ziemi i domu, nawet ruiny… a poza tym to niebezpieczny proceder, bo większość z tych bel to podtrzymanie stropu – wytniesz i dach łupsnie na głowę . I po co? Niedaleko mamy tartak – może po prostu poproszę o wysuszenie wielkiej beli na wymiar i osobiście zrobię ja „na staro”. Wiem, że to nie to samo, niemniej wolę już chyba gwozdulkiem nakłuwać belę, że niby korniki ja obrobiły, niż walczyć z prawdziwymi kornikami, które przy okazji spałaszują nam szafy, zegary, ramy drewniane czy inne wiekowe cuda:)
Chciano mi tę belę wybić z głowy, ale pytam się:
NA CZYM JA BĘDĘ WIESZAĆ BOŻONARODZENIOWĄ GIRLANDĘ???
No na czym???
Bela musi być!
Panowie spojrzeli na siebie wymownie.
No tak. Na czym?
Bela MUSI BYĆ:):):)
Wobec takich argumentów Oni głowią się nad belą, ja zaś w grudniu będę poszukiwać stosownej girlandy do powieszenia:) Póki co, mocno jeszcze stopowana przez Połówkę moją (bo gips nie wysechł, a trzeba jeszcze szlifować) rozglądam się za farbami, meblami i dodatkami wszelakimi. I jak pisałam – będzie się działo:) Chciałabym, aby było jasno (niekoniecznie biało), elegancko, z duszą – podejrzewam więc że nie obejdzie się bez wizyty w Czaczu:)
Ciężarówką… 🙂
Kornak uroczyście zapłonął…
…tu jeszcze na betonowych bloczkach i kątownikach podtrzymujących. Po schodach wnosiło go czterech chłopa, stawiało dwóch.
Ja kibicowałam:)
Niezły bałaganik, co? Nareszcie od tego pyłu odgrodziły resztę domu drzwi. Wnosi się tylko pod butami, ale taki urok remontów:)
Zanim jednak wpadnę w szal meblowania i ozdabiania gniazda, zanim będę szaleć z czerwono – zielonymi dodatkami i zdobić moją belę gwiazdkową girlandą:) cieszę się jesienią…piękną, złotą, cieplutką…dziś 20 stopni było:) Oby jak najdłużej!
Lilie wodne…a raczej to, co z nich zostało:)
Ostatnia z ostatnich…pięknie pachnie:)
Ostatnie kolorki: nagietki i lobelie, na różowo hortensja. Kwitła jeszcze smagliczka, ale sadziłam cebulowe i musiałam zwolnic miejsce na rabacie. Smagliczka zasiliła kompost – musiała, w niedziele zmiana czasu na zimowy, będę wracała o ciemku z pracy:) Czas następny dla ogrodu znajdę dopiero w połowie listopada, bo jestem mocno wyjechana czasowo…
Rzodkiewki. Trzymam je pod folią, bo przymrozki październikowe zaczęły wyrządzać sporo szkód. Teraz pod foliową pierzynką rosną jak na drożdżach.
Dwa dni wiało jak diabli: wiało i lało. Oberwało większość liści które jeszcze kilka dni wcześniej mocno trzymały się na hortensji pnącej…
Żółty i czerwony kolor zastąpiły brązy i brunatne odcienie czerwieni. Niezapominajki rozsiewają się same, jak widać nawet między kamiennymi płytami.
Liście ze starej jabłoni idą na kompost…
… ten ma dwa sezony – zasilił rabaty i grządki, dzięki czemu zrobiło się miejsce na liście i resztki z warzywnego ogródka.
Igły z sosen do ogniska. Po wietrznych dniach była ich cała masa…
Niezapominajki przy stawiku. Wiosną będzie tu niebieskie morze:)
Urocze różyczki rojnika – przemarzły mi tylko w jedną zimę i to nie wszystkie. Te maleństwa są przepiękne. Towarzyszy im szczawik żółty – trochę szaleje, ale jest do opanowania. Ma delikatne, żółte kwiatki, a liście smakują jak cytryna. To jedna z roślin mojego dzieciństwa, kiedy z nosem w trawach buszowałam po babcinych łąkach i poznawałam ten zielony świat „po swojemu”. Również smakując rośliny, z wrodzoną co prawda ostrożnością, ale zawsze:)
Między floksem, liliowcem i dzwonkiem karpackim zadomowiła się sosna. Pozwalałam jej tam rosnąc dwa lata, teraz czas na donicę i poszukanie innego lokum. Są chętni na adopcję sosny?
Temu zaś pomyliły się pory roku: knieć błotna, czyli kaczeniec. Ja wiem, że 20 stopni to sporo, ale nie było okresu chłodu…maj dopiero za pół roku:)
I na koniec jeszcze się pochwalę, że…
WYGRAŁAM
roślinkę w konkursie radia Merkury i w ogrodzie moim zagościła
Spirea densiflora, czyli tawuła gęstokwiatowa, prezent od Szkółki Kórnickiej.
Zajęła już (tawuła rzecz jasna) należne jej miejsce na rabacie.
Na razie podziwiam jej piękna jesienną szatkę:)
Do miłego!
Dzień dobry, piękny tan Kornak, właśnie oglądamy ten model w Leroyu ale też chyba zamówimy u producenta… Można spytać jakie wrażenia po 2 latach eksploatacji kominka?
Kasia
Kasiu koniecznie u producenta! Każdy marketowy kominek jest wykonany z gorszych (cieńszych) materiałów, przez co szybko się psuje (pęka, przepala). Mam w domu trzy kominki: w małym saloniku – koza Jothul, taka średnia – rewelacja, zero problemów, pracuje pełną parą; kornak w dużym salonie – rewelacja, tylko szyba mocno się dymi, trzeba często czyścić ręcznie, nie ma samooczyszczania – nie wiem dlaczego, i ostatnia, bajeczna kózka w Pracowni, marketowa – jeszcze nie ma roku, przód i boki z mosiężnego odcienia zmieniły się na biały (wypaliła się farba), a górna płyta po prostu pękła. Dodałabym ze 3-5 stówek i miałabym kominek na lata, a tak naprawią nam płytę (ale nie będę miała kominka co najmniej 30 dni), ale wypalenie nie podlega reklamacji:) Nie warto! Pozdrawiam ciepło w te mroźne dni:)
dopiero twoje "lubię to" podsunęło mi pomysł wysłania zaproszenia;-)
Piszesz posty tak jak ja, dla każdego coś dobrego:-) tylko skomentować trudno, bo trzeba jeszcze raz przeczytać:-)))
Kornak to koza, hm?
Topinambur lubię bardzo, te żółte kwiaty tak długo kwitnące, te szorstkie liście. U nas na łosiedlu w slowfoood restauracji podają frytki albo chipsy z niego, megadobre.
Piękne zdjęcie rzodkiewek:-)
Mnie szokuje, że nie mogę kupić wegańskiego chrzanu, każdy jest z mlekiem w proszku!!!
Z tawuły gęstokwiatowej bedziesz zadowolona, ja lubię, jak płonie jesienną czerwienią.
Kornak to nie koza, musimy jeszcze obudować. O frytkach słyszałam, ale jeszcze nie zrobiłam – może się skuszę:) Rzodkiewki ostre, tłumaczę, że to dlatego, że naturalne, bo rzodkiewki SĄ ostre) Hmmm co do chrzanu to nic mnie już chyba nie zszokuje, skoro widziałam konserwowany ocet… Chrzan pod płot i trzeć samemu:) Tawułak juz piękni esię przebarwiła, Dzięki:)
Dzięki.Chyba się zdecyduję. W te cieńsze ścianki to też nie bardzo chce mi się wierzyć. Ale …..
Witam
Jak sprawuje się Kornak – chcę kupić taki jak ten, lub Kornak 6 (ten większy) ? Czy nie ma problemu z czarną szybą ?
Witam, nie paliliśmy w nim często, bo podczas schnięcia farby nie można-przy naszym okazjonalnym paleniu było OK. Kornak u naszych znajomych płonie od wczenej jesieni do późnej wiosny-polecali z czystym sumieniem. Nie kupowaliśmy go jednak w markecie, tylko od producenta – znajomy tak nam poradził, podobno (choc nie bardzo chciał mi się wierzyć) ścianki żeliwne z marketowych pieców są nieco cieńsze…wplałam jednak nie ryzykować:) Co do szyb, to chyba w każdym kominku sa tzw. samoczyszczące szyby. Nasza w każdym razie nie jest czarna:)
Topinambur to też roślina energetyczna i przy tej okazji dowiedziałam się, że jadalna:) Jeszcze nie miałam okazji jej spróbować:( Podobno jest bardzo zaborcza i lubi się panoszyć w ogrodzie?
Chrzan moja mam tarła zawsze przy piecu (takim na którym się gotowało) być cug i mniej się płakało:D Może by dało radę przy kominku???
Ja właśnie zakładam domowe lobby na rzecz kozy w sypialni, kominek jest już wzięty pod uwagę w projekcie:) Na razie jesteśmy w trójkę ja, pies i kot:) Nie wiem czy tworzymy dość silne lobby, ale jestem dobrej myśli 😀
Kominek super! No i faktycznie bez beli się nie obejdzie!
Lubi się panoszyć, starczy nie wykopać wszystkich bulw i masz taki sam busz (albo większy) jak miałaś! Ale warto, można połączyć przyjemne (jedzenie) z pożytecznym (pięknie zakrywa brzydkie widoki, bo jest wysoki, a na szczytach łodyg sporo żółtych kwiatów).
Lobby silne, myślę, że kot ma najwięcej do powiedzenia:) Koza nawet lepsza od kominka, grzeje "całą sobą" i są takie z fajerkami na wierzchu (ja lobbuję za taką do pracowni:P), gdzie możesz wstawić metalowy czajnik i ciągle woda ciepła na herbatkę…:) Pozdrawiam niedzielnie.
Madziu zapraszam Cię do mnie po wyróżnienie:)))
Dziękuję Ewo! Byłam, sklecam posta!
Ale Tu u Ciebie ciekawie, Ondraszku 😉 Nie pomyślałabym nigdy, że ta roślina to topinambur…Uwielbiam ją zrywać do wazonu, ale niestety jest bardzo nietrwała i żarłoczna. W tym sezonie zanim się zorientowałam, pięknie mi się ususzyła w wazonie ;):)))
Z racji profesji 😉 mogę Cię zapewnić, że wszystkie E (nie zawsze wymienione, bo obowiązkowe znakowanie żywności dopuszcza stosowanie nazw chemicznych lub tylko E), które znajdujemy na etykietach i w słoikach są dopuszczone w określonych dla danego rodzaju żywności stężeniach, ale też stanowczo wolę, jak tych dodatków jest jak najmniej! W tych sprawach ciągle coś się dzieje, komisje stale analizują spożycie, a EFSA (europejski urząd ds. bezpieczeństwa żywności) na bieżąco zmienia rozporządzenia…
Kominek przepiękny 😀 u nas jest podłogówka i nie narzekam na chłód zimą, ale chata ogólnie jest pobudowana tak, aby jak najmniej zżerała energii. Przytoczę Ci tylko słowa pana uruchamiającego piec gazowy – dopiero po 2-3 latach mieszkania i grzania dom zaczyna kumulować ciepło (nagrzewa się).
I całkowicie się z Tobą zgadzam w sprawie podkładów kolejowych. Okolice torów, by nie zarastały są pryskane takim świństwem, że nawet 30 letnie drzewo wykończy… Widziłam co robi taki środek na własne oczy.
Pozdrawiam serdecznie i niedzielnie :DDD
PS dziś przesunięty czas (o czym zapomniałam) i od 6 wszyscy na nogach, hehehe
O, Izabelko, ja wiem, że E-ty mamy niemal we wszystkim (śmiem nawet podejrzewać, że soję GMO również nam przemycają…) i że w niewielkich ilościach, ciągle modyfikowanych nie są szkodliwe, ALE…jeżeli E jest niemal we wszystkim i zsumujemy sobie ile tego jemy dziennie, tygodniowo i miesięcznie, to głowa mała:) Tak jest oczywiście ze wszystkim, pamiętam, że kiedyś policzyłam sobie ile cukru dziennie zjadam ("tylko" słodząc kawę i herbatę) – wyszła prawie cukiernica! Codziennie!!!Od tamtego momentu przestałam słodzić:)
Podłogówke już mamy w starej części, ale mnie grzeje tylko ta w łazience (straszny zmarzlak ze mnie) stąd wspomaganie w postaci kominka. Pozdrawiam!
PS Ja nadal nie mogę się przestawić na czas zimowy i budzę się wcześniej:)
No pacz a Wu wyrwał ostatnio w Kaczorówce takie, bo kiedyś przyniosłam sadzonkę z leśnej łąki, gdzie jest ich pełno. Myślałam, że to roślina pastewna. Dla bydlątek. W takim razie wiosną pójdę na lączkę, wykopię bulwki i zrobię wykwintne danie. Kominek fajna rzecz, myślę o takim w Kaczorówce, ale mój to musi być jakiś mini, bo i Kaczorówka mini. Jakby nie wyszło z kominkiem to w zamian kozę wstawię:))
Jak dla bydlątek to i dla ludzi:) Megi dostała ostatnio kawę z pianką z żołędzi (!!!) – a myślałaby kto, że żołędzie to dla dzików tylko:) Topinambur jak najbardziej do zjedzenia, można zabłysnąć gościom podając:) A koza też fajna rzecz, szybciej grzeje jak kominek zabudowany. Zamiast beli – półke można zrobić, choćby ceglaną.
Topinambur… człowiek całe życie się uczy… myślałam, że to jakieś bardziej egzotyczne warzywko :). Kornak cudny! A bela oczywiście musi być!
O konieczności obecności beli nad kominkiem już nie dyskutujemy, teraz tylko rozważamy różne jej warianty:) O topinamburze myślałam tak samo, że to jakiś owoc egzotyczny:)
Topinambur podobno smakuje najlepiej surowy. W smaku przypomina młode orzechy włoskie…też bym chciała takie chwasty na swojej działce:) W naszych rejonach sie go nie spotyka…
Co do kominka to będzie cudo, a co do dechy to myślałaś o starym podkładzie kolejowym? Wystarczy oczyścić i jest cacuszko:) Jak ja Ci Madziu zazdroszczę tych TRZECH kominków…Apropo remontów, u mnie w weekend malowanie salonu…zaczęło się od zakupu lustra a skończymy na małym przemeblowaniu:)))
Oj, surowego jeszcze nie próbowałam, ale sprawdzę. Podkłady kolejowe są moczone w takim świństwie, że odradzono mi je nawet do ogródka…myślałam o tarasie z takich tym bardziej, że rozbierano u nas tory. Ale sami kolejarze odradzali jeśli mają mieć kontakt z wodą czy żywnością – a u mnie obok tarasu stawik, a dalej warzywny ogródek:) Nad kominek tym bardziej się nie nada, bylibyśmy na niezłym haju:) Malowaniem i przemeblowaniem koniecznie się pochwal, pokój Zuzi był starzałem w 10:) tak to już jest z tymi remontami zaczyna się na jednym, kończy na kilku rzeczach – ja przerabiam Połówkę na poszerzenie przejścia do kuchni – roboty kupa, ale może się uda za jednym bałaganem:)
Topinambur znam ze słyszenia, ale nigdy bym nie zgadła, że to "TO" akurat 🙂 U nas chrzan nie schodzi raczej, więc nie mam tych dylematów w sklepie, ale octem to mnie rozłożyłaś…
I całkowicie rozumiem Cię z tą belką! To jest przecież oczywiste. Niestety po rozebraniu starego kominka i postawieniu kozy ja też chwilowo nie mam miejsca na girlandę. Ale już sobie wymyśliłam taką grubszą półkę nad nią i będzie dobrze 🙂
Sosenkę chętnie adoptuję. Bo chociaż u mnie też kilka samosiejek, to jeden fragment ogrodu ma "się zrobić" taki leśny. I nie powiem – chętnie bym też zaadoptowała kilka niezapominajek, żeby między maliny wsadzić (ponoć to im dobrze robi).
Gratuluję wygranej roślinki. Ja czekam na moją przesyłkę z poleconej przez Ciebie szkółki – w poniedziałek ma wyruszyć do mnie. Łopata do kopania już się grzeje 😉
Aha! A pyłem i bałaganem remontowym się nie przejmuj! Zapewniam Cię, że u mnie jest tak samo, a nawet gorzej. Też czekam na chwilę, gdy to ja wkroczę do akcji, ale to jeszcze duuużo wody w Warcie upłynie chyba 😉
Pozdrawiam i zapraszam do siebie – Ania z BrzezinaMoja
Półka nad kozą to świetny pomysł! A mi się marzy trzeci kominek-koza z takimi dekielkami na górze, na wielgachny czajnik, coby stał, a w nim ciągle ciepła herbatka…:)
U Ciebie też remontowo? No to pisz, będę podpatrywać:) Świetnie, że szkółka się sprawdziła, rośliny nie są duże, ale zdrowe i pięknie się przyjmują. Mi wypadły bodaj trzy krzewy, ale sama jestem sobie winna, bo połasiłam się na wrażliwce i nie spodziewając się "zimy stulecia" nie obachutałam ich solidnie – wymarzły. Co dziwne odbiła mi (po dwóch latach!!!) ketmia syryjska:) Skaczę nad kilkoma listkami jak szamanka i zaklinam że by puściła więcej:) Agrowłókninę mam już uszykowaną, tym razem nie pozwolę jej zmarznąć. Sosenkę mogę wysłać, niezapominajki też – podaj adres na priv. Ja już nie mam miejsca na kolejną sosnę, a póki co nie mam na nią pomysłu. Pozdrawiam!
Oj mi się marzyła taka koza z piecem / piekarnikiem nad paleniskiem. Niestety z braku finansów zdecydowaliśmy się (no dobra – ja zdecydowałam), na taką prościutką. W naszych mini wnętrzach to jedyna opcja 😉 Ale jak jakieś cudowne rozmnożenie w portfelu się zrobi kiedyś, to na pewno wymienię na taką! A co do Twojego czajnika, to i prosta koza da radę. Ja ostatnio odstawiłam na chwilę na moją grzyby. Niby żeby podeschły, a zaczęły się gotować! Z chwilowego braku piekarnika podgrzewałam też na niej upieczonego wcześniej u mamy kurczaka 🙂
Mam nadzieję, że moje roślinki ze szkółki dadzą radę… Póki co to takie podstawowe uzupełnienie braków w zastanym ogrodzie.
U nas… ups – w domu rodzinnym 😉 hibiskus rośnie jak głupi. Co roku brutalnie jest traktowany piłą do żywopłotów!
Z tą wysyłką, to na poczcie pomyślą, że jakieś wariatki (z jednego końca Poznania na drugi). A może jeszcze mykasz przez WPN do pracy? Ustawię się wtedy przy drodze 😉 Tak czy siak napiszę na priva zaraz.
Nie ma to jak ogień w pokoju, ja mam taką malutką kozę, dużo mniej stylowa i zupełnie zwyczajna, a jaki fun!
Tez stoi i u nas koza (bez beli:)), ale i tak jest fajna. A ogień w pokoju to taka pierwotna siła Hestii:) Lubię to!
Kółka łowieckie hodują topinambur jako karmę dla zwierzyny na zimę i też w lesie miałam okazję kawałek zjeść 🙂 mogę potwierdzić że smaczna ale zabawy z tym tyle… moja babcia która przeżyła głód w okresie wojny nie przypominała sobie aby jadła "topa" – raczej zupę z lebiody.
Ogródek śliczny!
No niestety zabawy dużo, bo wielkie to te bulwy nie są:) O zupie z lebiody też słyszałam, topinambury pamięta moja sąsiadka. Spod lasów dziki je wykopują, a ludzie już nie jedzą. A szkoda:)
Za ogródek dziękuje, on się tylko odpłaca za pracę i serducho:)
Czemu nie mogę komentować?
Lebiodową jadłam jako dziecko szukające dowodu że można było, ubłagałam Ciocię, że by ugotowała. Rewelacyjna, podobna do szpinakowej.
Całkowicie się z Tobą zgadzam, bela musi być, bo gdzieżby się podziała sierotka-girlanda, gdzie zawiśnie skarpeta, ufnie czekająca na prezenty, no pytam się, gdzie? Nie mam kominka a co za tym idzie beli u mnie też niet, i co? Girlandy – bidulki i inne skarpety zagubione, plączą się po całym domu. Co roku gdzie indziej, ale wszystko to nie to 🙁 Dlatego, zdecydowanie Cię popieram, bela musi być :))) Pozdrawiam serdecznie!
No też właśnie tak mówię, że musi być:)
A atrapę kominka? I świece w środku?… Widziałam u Ity z Jagodowego Zagajnika, robiła taki pewnej młodej damie – jakbym nie miała prawdziwego, tobym sobie taka atrapę ustawiła:)
Ściskam!
To jest myśl! Od jutra zaczynam śledztwo w domu pt. Gdzie? Dzięki za podpowiedź, czasem człowiek zawiesi się i nijak nie może ruszyć, dopóki ktoś go nie popchnie :))) Pozdrawiam! :))))