Zimno, zimniej…zimna Zośka:)

Fotka z 5 kwietnia 2013 – śnieżny Zając i Kurak odpływają w niepamięć…

To słowo na „Z” zapewne przyprawia Was o ciarki na opalonych już co niektórych plecach – w ostatnim tygodniu temperatura dochodziła u mnie do 30 stopni!!! Na plusie, żeby nie było wątpliwości:) Było ciepło, cieplej, gorąco chwilami, a my wytęsknieni słoneczka – szaleliśmy ogrodowo, wycieczkowo i na wszelkie inne możliwe sposoby:) I chwała, należało się wszystkim! W pewnych jednak kwestiach należy zachować rozsądek: przed nami Zimni Ogrodnicy (Pankracy – 12 maja, Serwacy – 13 maja i Bonifacy – 14 maja) a zaraz po nich zimna Zośka (15 maja).  TU znajdziecie wiadomość na ten temat w pigułce, a TU znajdziecie prognozy na ten rok. „Od zawsze” w okolicach połowy maja spodziewać się można spadku temperatur. Czasami w nocy może być naprawdę zimno. Nie wolno zatem spieszyć się z wysadzaniem do gruntu ciepłolubnych warzyw: pomidorów, fasoli, ogórków, cukinii czy papryki. Jeżeli ktoś nie wytrzymał, albo nie miał miejsca na parapecie i wysadził do ogrodu swoje wychuchane roślinki – może być niemile zaskoczony. Tu obowiązuje zasada: spiesz się powoli. Sposobów na zabezpieczenie ogrodowych zasobów wyrywnych ogrodników jest kilka:

 
1. Każdą roślinkę nakrywamy kloszem z butelki 5 litrowej po wodzie – od butelki odcinamy dno, robimy kilka zaledwie dziurek przy nakrętce i na noc zamykamy naszą roślinkę – w dzień, jeśli przymrozków nie ma, odkręcamy korek.  Wygląda mało estetycznie, ale pomaga – moja Sąsiadka, starsza już Pani chroni w ten sposób swoje fasolki nawet w drugiej połowie maja, bo jak twierdzi, sporo anomalii już w życiu widziała:) Kto nie lubi ogrodowej tandety – może zastosować eleganckie klosze szklane – wydatek spory, ale można używać wiele lat:) Są też klosze plastikowe, ale bardziej estetyczne niż butelkowe.
 
 
 
2. Jeśli sadzonki mamy już na zagonie i jest ich więcej, można „pożyczyć” od Męża trochę materiałów i na szybko skonstruować szklarnię prowizoryczną. Potrzebne będą witki wierzbowe, albo deski, łaty, bądź gięte pręty metalowe (jak w tunelu) – wszelkie resztki jakie znajdziecie w warsztacie. Starczy to połączyć śrubami (wkrętarka niezawodna), wbić (wkopać) w ziemię i na takim szkielecie rozłożyć przezroczysta folię. Typowa do szklarni jest dość droga i sporych rozmiarów (w LM najmniejsza szerokość to 6 m), ale wystarczy taka budowlana (pożyczyłam:)), albo nawet grubsza malarska. Folię rozkładamy, boki zasypujemy ziemią i dociskamy cegłami, drewnianymi klockami (pożyczyłam:)) Od frontu i od tyłu zostawiamy miejsca „na zakładkę”, aby szklarnię/tunel móc otwierać (mocne słowo:)) i wietrzyć w cieplejsze dni. Za klamkę u mnie robią…cegły. Pożyczone:) Konstrukcja przetrwała dwie ulewy i burzę, więc chyba jest ok:)
 
 
3. Możemy szarpnąć się na marzenie ogrodnika – profesjonalną szklarnię, ale to raczej przed wysadzeniem roślin:) Moje marzenie musi poczekać w kolejce, przegrało z ociepleniem i tynkami:) Siła wyższa.
 
4. Można kupić gotowy tunel. Właściwie użytkowany i przechowywany powinien posłużyć nam kilka sezonów.
 
5. Jeśli sadzonki są niskie (np. fasola karłowata), starczy nakryć ją agrowłókniną i zabezpieczyć boki przed podwianiem.
 
Kto nie wysadził jeszcze pomidorów i ogórków do gruntu zapewne zabezpieczył sadzonki na kolejne chłodne dni. Oczywiście typowa szklarnia czy rozsadnik świetnie się do tego nadają, niemniej nie w każdym ogrodzie jest miejsce na takie budowle. Wówczas świetnie sprawdzają się mini szklarnie foliowe, takie jak poniżej:
 
 
Niestety za drzwi służy tej szklarni styropianowa płyta, bowiem na dachu tejże w zeszłym sezonie z upodobaniem wylegiwał się mój kot (6 kilo według ostatniego ważenia, ale wiercił się, więc liczba ta może być nieprecyzyjna:)). Szklarnia kiepską folię posiada i zbyt delikatne szycia przy zamkach, bo szwy puściły, a i dach dziurawy, bo kocisko pedicure nie zrobiło…skutek-kosmiczne dziury i szklarnia wiatrem podszyta. Muszę naprawić…
 
To co można było wysiać wysiane, co można było wysadzić – wysadzone. Pikowanie czy też flancowanie to jak się okazuje nie taka prosta sprawa jakby mogło się wydawać:) Kto wychował się w ogrodzie, będzie wiedział wszystko z autopsji bądź od Babci, Dziadka czy Rodziców. Kto nie miał tyle szczęścia, a uczy się w tym kierunku, może spodziewać się całego wykładu na temat wysadzania, pikowania, flancowanie itp. Dowie się też, że rośliny oddychają korzeniami (sprawdzone doświadczalnie!), pobierają nimi wodę i składniki pokarmowe (również sprawdzone:)), a woda pomaga roślinie zachować tzw. turgor, czyli prawidłowe nawodnienie, czy też raczej mówiąc wprost – trzyma ją w pionie, a liście w poziomie:) Kto zapomniał kiedyś podlać kwiatka widział jak ten oklapł, a jak w końcu go podlał (ale nie zasuszył go wcześniej), to mógł obserwować, jak ten się podnosi. Żeby roślina mogła wykonać te wszystkie skomplikowane czynności:) musi być dobrze posadzona w ziemi tak, aby ta dokładnie przylegała do korzeni; młode roślinki więc delikatnie wyciągamy z donicy lub rozsadnika, rozdzielamy. Pikulcem lub palcem (szybciej, jeśli gleba nie jest mocno ubita) robimy dziurkę i ostrożnie wkładamy korzonki do dziurki. Nie zawijamy ich – jak są za długie – ucinamy. Roślinkę trzymamy za liścienie. Drugą ręką zasypujemy dołek i dociskamy mocno glebę wokół korzeni. Sadzimy równo z gruntem lub w niewielkim dołku. Nieco głębiej możemy posadzić pomidory i ogórki – te u nasady łodyżki mają niewielkie wypustki (dodatkowe korzenie) – te dodatkowo wesprą roślinę kiedy ta podrośnie i wspomogą w pobieraniu składników pokarmowych. Roślinkę podlewamy delikatnie, najlepiej z małej konewki (przynajmniej na początku). Musimy tak ją posadzić, żeby mocno trzymała się w glebie, aby nie wypłukał jej silny deszcz (anomalie pogodowe odkładamy na bok).  W wielkim skrócie wygląda to tak:
 
 
Po drewnianej konstrukcji piąć się będzie groszek cukrowy, rzodkiewka, dymka i bób są już całkiem sporych rozmiarów. Wysiałam późniejsze odmiany warzyw i kwiaty jednoroczne. Dłubałam tak sobie pomalutku…
 
 
…a Połówka widząc to moje dłubanie rzekł: „Taka robota to ZA KARĘ chyba…” Dla kogo kara dla tego kara:), ja się relaksuję. On zaś w ramach relaksu zabrał się za robienie …STOŁU. Bo ten stary, obrzydliwy, plastikowy zbunkrowałam w pracowni i przeznaczyłam do prac ogrodowych – przywaliłam ziemią, narzędziami i nie oddałam już szkaradziejstwa… Z szuflady wyciągnięty został więc projekt stołu (a właściwie stołów, bo gości czasem u nas ja mrówków:)), materiały zakupione w tartaku i robota poszła! Męską praca było cięcie desek i belek, ja zaś zajęłam się szlifowaniem i malowaniem. Stół docelowo stać ma pod daszkiem musi więc rozświetlać sobą owo miejsce. Wobec tego wybrałam transparentną kremową lazurę do drewna. Po pomalowanie będzie ponowne szlifowanie, aby wydobyć fakturę drewna i słoje w naturalnym kolorze, potem pociągnięcie bezbarwna lazura matową…Roboty na dwa weekendy:), ale JUŻ WIDZĘ ten efekt! W kolejce czeka ława, krzesła jednak już zakupimy, bo tak dobrzy nie jesteśmy:) Pierwsze fotki naszych stołów – na pewno wiatr ich nie porwie, sam blat na  4 cm grubości.
 
 
 
 
 
Po takiej pracy jeść chce się wszystkim, gotować już niekoniecznie:) I choć lubię pichcenie, to w aktualnym niedoczasie … nie mam czasu:) Zresztą ostatnio jadamy wyłącznie weki:), bo mnie ciągle nie ma… Jak jestem, to nadrabiam i tak w kółko…
 
Podam więc przepis na wspaniały obiad w niespełna 20 minut:)
Lubię tak szybko, zdrowo i treściwie:) A że dodatkowo przepysznie, to zobaczcie sami.
Gotować włoszczyznę nauczyłam się wiele lat temu pracując we włoskiej restauracji, a później mieszkając jakiś czas w tym pięknym kraju. Kuchnia dla Włocha jest sercem domu w każdym tego słowa znaczeniu. Wszystko co wyjdzie w z włoskiej kuchni, od kanapki po dwudaniowy obiad z deserem (w kilku wariantach, dla każdego coś miłego) jest przepełnione miłością do gotowania, do kuchni, do gości, którzy danie próbują i oczywiście komplementują – inaczej się nie da:):):)
 
No to zaczynamy:)
 
Makaron z tuńczykiem i kaparami w sosie pomidorowym
 
Potrzebne będą:
– makaron (jaki lubicie, ja stosuję wstążki kub rurki – w zależności od humoru:))
-dwie puszki tuńczyka w sosie własnym
-słoiczek kaparów, najlepiej w soli
– cebula, czosnek
-pomidory (latem świeże, inną porą lepsze są z puszki krojone)
– przecier pomidorowy (najlepiej w kartoniku, nie jest taki gęsty)
-pieprz do smaku – soli nie dodajemy, kapary są wystarczająco słone!!!
-listki bazylii
 
Na początek wstawiamy makaron, czas
już leci, sos przyrządzimy w trakcie gotowania makaronu:)
 
 
Kroimy w kostkę cebulę, wrzucamy na patelnię na ciepłą oliwę. W tym czasie otwieramy puszki z tuńczykiem, odlewamy wodę. Szykujemy sobie kapary (razem z solą) i obieramy dwa – trzy ząbki czosnku.
 
 
 
Do cebuli dodajemy tuńczyka i kapary, mieszamy. Wyciskamy czosnek – mieszamy. Doglądamy makaronu.
Otwieramy puszkę z pomidorami, dokładamy do tuńczyka, doprawiamy pieprzem do smaku – niech się poddusza.
 
 
W tym czasie nakrywamy do stołu i pierwszy raz wołamy na obiad!
Jeżeli chcemy mieć sos nieco rzadszy – dokładamy przecieru. Odcedzamy makaron – ważne, aby był al dente, taka ciapa makaronowa jest niesmaczna. Nie płuczcie makaronu! Włosi uważają to wręcz za zbrodnie na makaronie. Dobry, nie rozgotowany makaron nie wymaga płukania. Jeżeli do wody w której makaron gotujecie dodacie trochę oliwy, zapobiegnie to sklejaniu makaronu. Starczy wówczas zamieszać makaron ze dwa razy na samym początku gotowania – nie sklei się.
 
 
W razie potrzeby drugi raz wołamy na obiad:)
 Nakładamy makaron,polewamy sosem, ozdabiamy listkami bazylii.
Włosi dodaliby oczywiście tartego parmezanu:)
 
 
 
BUON APPETITO!!!
 
 
silence

12 komentarzy

  1. W tym roku ogrodnicy nas pewnie nie zaskoczą mrozem:)

  2. Pierwsze zdjęcie nięźle mnie przestarszyło, dobrze, że potem prawdziwie letnie relacje następują 🙂

  3. Zocha straszy, ale nie mrozi, na szczęście.

    • W tym roku podobno nie, ale w zeszłym było -9, pomarzły wszystkie liście orzechów włoskich, dosłownie sczerniały! Rododendrony ledwo zakwitły i już straciły swoje ozdoby.

  4. Ondrasza, jak ja się cieszę, że pomimo nawału pracy udaje Ci się pisać! :)Dzięki za poprzedni post o pszczołach. Super pomysł z tą gliną! My się raczej bawimy w ule, ale pewnie na koniec sezonu okaże się, że trochę bezkręgowców w ogrodzie zatrzymaliśmy 😉
    Mi już fasola kwitnie i wydaje strąki, ale trzymam ją jeszcze na noc w domu, bo w tuneliku miejsca już nie mam. Oby do Zośki!
    Na mnie największe wrażenie zrobiła pasta z czosnkiem i oliwą. Myślałam zdumiona, że to żart ;))) Teraz zdarza mi się ją robić i wszyscy ją wcinamy ze smakiem ;)))
    Ciekawie piszesz o fizjologii roślin. Widać, że to Twoje życie 🙂
    Spokojnej i słonecznej niedzieli ! 🙂

    • Widziałam tą Twoją fasole:) Piękna i dorodna. Moja silna i przysadzista się zrobiła, kwiatów jeszcze nie ma. Ale od trzech dni zimno i deszczowo…Włosi są genialni, jadłabym wszystko z zamkniętymi oczami (może oprócz casu marzu:))Co do niedzieli – znów ma lać:) Pozdrawiam:)

  5. jesteś nieoceniona w przekazywaniu swojej wiedzy!!!! Zimnej Zośki i ja się obawiam , ale podobno w tym roku ma byc nieszkodliwa. Pożyjemy zobaczymy:)))
    Stół zapowiada się po byku….

    • Mam nadzieję, w zeszłym roku pomarzły u nas wszystkie orzechy i rododendrony…Po byku, jasne:) Nikt go nie zwinie, choćby pękł:)

  6. Witaj, ale się zapowiada ogród czekam na kolejne relacje a danie na pewno wypróbuje , u mnie byłą dziś carbonara.. A ja zapraszam na rewizytę do homefocuss.blogspot.com stamtąd już jeden krok do redecor.pl sklepu ze szwedzkimi artykułami do domu i ogrodu. Pozdrawiam Gosia. Miło mi będzie gościć Cię w moim gronie obserwatorów

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*