Wyczekane powroty i podsumowanie bycia offline

Bycie offline ma swoje dobre i złe strony. Człowiek ma czas na przemyślenia: czy nadal chce robić to co robił, po co to robił, dlaczego przerwał i czym zapełnił czas bez bloga i regularnych publikacji. Bycie offline na pewno pozwala odpocząć i nabrać dystansu, spojrzeć na swoją działalność nieco z boku, podejrzeć w jakim kierunku zmierzają social media i czy blogowanie ma nadal sens. Trzymanie strony „w gotowości” daje nadzieję, że wróci się do pisania i publikacji. Pytanie kiedy. Zapraszam na podsumowanie offlinowego życia na rozdrożu, bo jestem Wam to winna – poprzedni wpis na blogu opublikowałam 1 lutego 2022 roku. Czas na decyzję, co dalej. Wpis potraktujcie Moi Mili jak kartę z pamiętnika i zapowiedź nowego 🙂 Nic tu nie będzie o ogrodach.

czas na powrót
„Czas i ja” – fot. Mąż w Sopocie, podczas Bootcamp Elite z Martą Krasnodębską.

Kiedy to się zaczęło?

Kiedy w opisach swojej działalności w social mediach piszę, że „bloguję od 2012 roku” to brzmi to rewelacyjnie. Trzynaście lat pisania artykułów i działania w Internecie. Kurcze, ten blog powinien pękać w szwach! Powinnam mieć kilka tysięcy obserwatorów i followersów, a liczba komentarzy powinna być imponująca.

Zaczynając na popularnym Bloggerze moja strona – QUADRO – Zielona Pracownia tak właśnie wyglądała. Pod wpisami była interakcja i to dawało mi skrzydeł, chęci do pracy, poczucia, ze to co robię jest ważne, interesujące, pomocne innym. Długo nie śledziłam statystyk, bo i po co. Feedback Czytelników, czyli Was mi wystarczył do szczęścia i poczucia swojego rodzaju misji. Potem zmieniłam nazwę bloga na Zieloną Pracownie. Zainstalowałam także Google Analitics, ale to narzędzie nie takie proste – oprócz zbierania danych trzeba umieć je interpretować, wyciągać wnioski i działać marketingowo. A ja w marketing nie umiem – teoria rozchodzi mi się z praktyką. Ale oprócz samych statystyk i wejśc na bloga, czytania artykułów i komentarzy pod nimi, moja praca dawała inne wymierne skutki: LUDZI i DOCENIENIE MOJEJ PRACY poza Internetem. Zapraszanie na wykłady, pisanie artykułów do branżowych pism, pierwsze płatne współprace, Spotkania Blogerów Ogrodniczych dwa razy w roku, podczas targów Gardenia i Zieleń to Życie. Znajomości z ludźmi z branży były bezcenne, spotkania z nimi w realu niezwykle ciekawe, a wiele z tych pierwszych znajomości istnieje do dziś.

Ale pojawiła się także swojego rodzaju presja, że jeżeli chcę, aby traktowano mnie poważnie, to mam sobie poważne miejsce w sieci wymościć i pisać „profesjonalnie”, bez osobistych animozji i wycieczek po zakamarkach ogrodniczej duszy. O storytellingu się mówiło i owszem, ale od właścicielki bloga o tematyce specjalistycznej oczekiwano czegoś innego. Jednym słowem słyszałam: „zmień się Magdaleno, zmień bloga, domenę, styl pisania, bo to co piszesz i jak piszesz nie przyniesie Ci sukcesu…”

Kiedy podjęłam decyzję o zmianie i przyszedł czas, żeby wykupić swoją domenę, a nie lecieć na darmowym Blogerze to okazało się, że „Zielonych Pracowni” jest od groma i trochę – zrezygnowałam i wstrzymałam te zmiany. Poszukiwania nowej nazwy i paletki kolorów zajęło mi jakiś czas. Blog i strona jaka powstała nosiła nazwę Pracownia w Dolinie – od nazwy Doliny Samicy, bo tu mieszkam i tu piszę, tutaj też uprawiam swój ogród.

Tąpnięcie nastąpiło, kiedy przeszłam na płatnego Word Press, a darmowemu Blogerowi powiedziałam: „papa, teraz będzie pełna profeska”. Kilka kursów, SEO, pozycjonowanie, cała wiedza na temat tego jak POWINNO się pisać znalazła się na mojej liście „do nauczenia się”, a więc coraz mniej czasu było na pisanie. I nadal nie było takiego odzewu, jak kiedyś. Miałam wrażenie, że więcej działam poza Internetem niż w nim.

Poprzednia nazwa bloga – lubiłam ją bardzo.

Remedium na słabe zasięgi miał był REBRANDING, czyli przetasowanie treści i bloga oraz odpowiedź na pytania: po co, dlaczego, dla kogo i o czym tu pisać. Nowa nazwa (ze starymi wpisami, bo żal je skasować), nowe logo, nowe ramy blogowania. I social media – Facebook i Instagram, na którym także się powinno publikować. Pięć lat temu ruszył także kanał na YouTube z filmami edukacyjnymi i spotkaniami, które odbywały się regularnie na Facebooku. Co tydzień spotykaliśmy się w ogrodzie lub w Pracowni, były Wyzwania, darmowe treści do pobrania, kalendarze, planery ogrodnicze…

Ogrom czasu, sił i energii, fun nie wiedzieć czemu coraz mniejszy, a i Rodzina twierdziła, że zaczynam spać z telefonem w ręku. Z miesiąc na miesiąc wpisów było mniej. Dostawałam też informacje od Czytelników (stałych, bliskich, znajomych w realu), że moje słowo pisane, tak wypracowane na kursach i szkoleniach jest niestrawne, suche, profesjonalne do bólu. I ciężko się to czyta.

Skupiłam się więc przede wszystkim na social mediach – Facebooku i Instagramie, ale to, co działo się wówczas w Polsce i na świecie także nie wpływało motywująco – pandemia dla jednych była trampoliną do sukcesu, dla innych (w tym dla mnie) czymś, co zdołowało mnie totalnie i nie umiałam sobie z tym poradzić. Dobra mina do złego samopoczucia nie wystarczyła. Wojna w Ukrainie mnie psychicznie dobiła, bo oprócz oczywistego okrucieństwa i tragedii u naszych sąsiadów, dotarło do mnie namacalnie, że i tutaj nic nie jest nam dane raz na zawsze i w każdej chwili może szlag jasny trafić nasze plany, marzenia i biznesy.

W 2021 roku napisałam 4 artykuły na blogu. W 2022 trzy. W tym roku ani jednego – ten jest pierwszy.

Czyli nic nie robiłam przez ten czas?

Niekoniecznie. Publikowałam na FB i IG bez planu i strategii, co bywa dobre jak się jest Influ od lifestylu, ale w ogrodnictwie to różnie bywa. Z reguły JAKIŚ plan wypada mieć i się go trzymać. Ludzie wpadają na social media, żeby zobaczyć co tam słychać, ale to są ludzie „z branży”. Czytelnicy spoza branży wpadają po poradę, po rozwiązanie ICH problemów, po pomoc w kryzysowej sytuacji. Jak tego nie ma – idą szukać gdzie indziej.

Jeżeli pisałam o podróżowaniu i fajnych, ogrodniczych miejscówkach, to oprócz polecajek i zwyczajowych relacji, warto byłoby dodać kilka słów o biletach, zasadach wstępu, miejscach które warto zobaczyć z opisem DLACZEGO i tak dalej…

Poza siecią działo się bardzo dużo – zrobiłam kurs Inspektorski, awansowałam w pracy, rozwinęłam skrzydła zawodowo, przeprowadziłam kilka remontów, poleciałam do Chicago i na Hawaje, poznałam fantastycznych ludzi, architektów krajobrazu na Uniwersytecie Hawajskim Manoa w Honolulu i obkupiłam się w fantastyczne książki wydawane przez moje koleżanki i kolegów „po grabkach”, śledziłam internetowe sukcesy innych, sama nadal działając poza siecią. Poleciałam do Jordanii i tam obcykałam zieleń, ogrody, kulturę i pyszka jedzenie.

To nie był stracony czas. Mogłam sobie wszystko przemyśleć, stojąc nieco z boku. To zawsze wyostrza zmysły i pozwala zadawać samej sobie pytania – po co kiedyś zaczęłam pisać? I dlaczego przestałam?…

Czy pisanie bloga ma sens?

Na początku roku dołączyłam do Interaktywnej Paczki u Oli Gościniak. Działam tam pomalutku, nie jak te kobiety petardy, które tam publikują i rozwijają swoje biznesy z szybkością błyskawicy.

Ja mam inny kontekst swojej działalności, blog jest dodatkiem i planem „B” na życie – mam pracę, w której koordynuję działania kilku osób, sama mam także zobowiązania wobec innych, bo projektuję, załatwiam, piszę, uzyskuję mnóstwo zgód urzędowych. Zrobiłam kurs Inspektorski, zdałam egzaminy i teraz jako Inspektor Nadzoru Terenów Zieleni mam pod kuratelą trzy budowy, które ogarniam pod kątem mojej branży, a od tego roku robię studia magisterskie – nie mam zdolności do klonowania, ani zakrzywiania czasoprzestrzeni 🙂 Nie chcę także, aby życie TU I TERAZ ucierpiało.

Ola przekonuje, że pisanie bloga nadal ma sens. Pozycjonowane są nasze treści, świetnie sprawdza się ich recykling. Wyszukiwarki działają dobrze, nie trzeba się przejmować algorytmami IG czy FB – ludzie znajdą nasze wpisy jak po nitce do kłębka. Blog – jeżeli nie zagłębię się w jego „bebeszki” i nie będę śledziłam statystyk, na pierwszy rzut oka nie powie mi , czy moje wpisy są czytane. Ale będę to widziała za jakiś czas. Poza tym naprawdę sporo ludzi CZYTA artykuły blogowe, bo tam mają ogromną dawkę wiedzy od autora, którego nie ogranicza ich ilość znaków w tekście 🙂

Pisanie bloga sprawia także wielką frajdę. To jak pisanie artykułów do gazet, pisanie książki, pamiętnika ogrodnika, pamiętnika z podróży.

Kasia Mistacoglu, którą podziwiam za kreatywność i podnoszenie się z klasą z kłopotów, przez wiele lat prowadziła bloga Worqshop. W pewnym momencie umknęła jej ważna sprawa – opłacenie domeny… Generalnie straciła swojego bloga. Sama przeszła jednak wyboistą drogę zawodowa i finalnie zdecydowała się na publikowanie pod własnym nazwiskiem. W TYM WPISIE wyjaśnia, dlaczego i jak to u niej wyglądało. Blog Kasi pewnie wróci, ale już jako zupełnie inne narzędzie – dla niej, jako internetowego twórcy jest to podstawowa praca zarobkowa. Dla mnie niekoniecznie 🙂

Trzymać stronę i domenę „na wszelki wypadek”? I co dalej?

To pytanie zadawałam sobie miliony razy. W moich talentach Gallupa mam TOP 5: Indywidualizacja, ZBIERANIE, uczenie się, odkrywczość i intelekt. Niestety nie mam nic z domeny „realizacja” i „wywierania wpływu” 🙂 Ale myślenie strategiczne i zostawianie wszystkiego skitranego gdzieś w szufladach czy folderach „na wszelki wypadek” to moje mega mocne strony. Poza tym było mi zwyczajne szkoda stracić tyle pracy, a kopia treści to już nie to samo. Blog został. Mało tego – w lutym tego roku poprosiłam Anię Starek-Wróbel z CMO o przywrócenie mi bloga do porządku. Ania wywiązała się z zadania wzorowo, naprawiła wszystkie wtyczki, przywróciła do życia nieaktywne widżety, zaktualizowała wszystko, co było nieaktualne, zepsute lub zawieszone w próżni. Miałam więc gotowe i wysprzątane miejsce, do którego mogłam w każdej chwili wrócić. Ale już nie tak z doskoku, tylko z realnym planem organicznej publikacji treści.

Organicznej czyli takiej bez płatnych reklam i podbijania tekstów. Dlaczego tak? Bo najzwyczajniej nie znam się na zabawie w kotka i myszkę z wiecznie zmieniającymi się algorytmami. Nie chcę nawet się poznawać, nie mam takiej potrzeby. Nie w tej chwili i nie w tym momencie. Zamiast tego wracają lekkie treści ogrodnicze oraz – co ważne – mega ciekawe treści z zielonych podróży. W tych ostatnich mam spore zaległości, ale mam nadzieję, że wraz z zimowymi chłodami przeniesiecie się ze mną do dalekich ogrodów, na górskie szlaki, do pachnących kwiatami egzotycznych lasów czy naszych rodzimych oranżerii i szklarni ukrytych w pałacykowych ogrodach.

A co tam było słychać w offlinie?

Na początku wpisu przyznałam się, że ostatni post opublikowałam tutaj wpis w lutym 2022 roku. W tym czasie skupiłam się głównie na pracy zawodowej, poszerzaniu kwalifikacji oraz organizowaniu wyjazdu do Stanów, a później zorganizowaniu przyjazdu naszego kuzynostwa do Polski. Spontanicznie odwiedziłam Jordanie, wynosząc z tego krótkiego pobytu mnóstwo cennych przeżyć, zdjęć i wspaniałych doznań kulinarno – kulturowych. W tym roku rozpoczęłam studia magisterskie – wracam do ludzi, relacji w świecie realnym, do równowagi.

Ogród mój prywatny przeszedł niezłe tąpniecie – w wydawałoby się idealnym, zrównoważonym mikro ekosystemem, zaczęły dziać się niefajne rzeczy. Straciłam piękną, dojrzałą sosnę himalajską, którą zaatakował kornik ostrozębny. Sosna umarła na stojąco w jeden sezon, uschła i musiała zostać wycięta. Całkowicie uschły także dwa krzewy tawuły szarej i jaśminowca, które wydawałoby się są niezniszczalne. Plony w warzywniku zostały zaatakowane przez szkodniki – opuchlaki, mszyce, śmietkę, gąsiennice bielinka, choroby grzybowe i inne zjawiska, których nigdy wcześniej w warzywniku nie było. Nie w takiej skali.

Kolejne dwie sosny i wszystkie żywotniki także zaczęły chorować. Straciłam ukochanego kota Gucia, a mój Orion, piękna i dumna Akita ma już na ludzkie ze sto lat – on także wkrótce odejdzie…

Te straty bardzo mnie poruszyły, ale wiem, ze każda strata to początek nowego. Moje rabaty, które są teraz puste bez drzew i krzewów, mają nową szansę na zmianę wielkości, inny dobór gatunków, struktury, kolorów. To nie stałoby się, bez tych strat.

Nowy Rok zapowiada się więc bardzo pracowicie, twórczo i kreatywnie. Nie mam jeszcze na 100% wybranego OLW2024, ale coś czuję, że pozostanie nim to słowo #WAVE, które prowadziło mnie przez 2023 rok 🙂

A dzisiaj, w ostatnim dniu Starego 2023 Roku życzę Wam w 2024 roku FALI takiej, na jakiej chcecie surfować przez życie – w zależności od potrzeb, momentu w którym jesteście, strat albo zysków jakie odnieśliście wcześniej.

DO SIEGO ROKU!

2 komentarze

  1. Artur Kurpiel

    Bardzo ciekawy wpis. Ostatnio przeczytałem takie zdanie, że bloga warto pisać nadal, w wciąż zmieniających się socjal mediach.Blog jest wart Twoich historii i doświadczenia.

    • Magdalena Strzyżewska

      To prawda. Social media zmieniają się w bardzo szybkim tempie, za algorytmami trudno nadążyć. Publikowanie tylko na FB i IG to trochę mało, jeżeli chce się prowadzić blog bez aktywnego sklepu i sprzedaży produktów – to ta bardziej praktyczna strona. W moim przypadku warto po prostu pisać. Bez zbyt wnikliwego oglądania się na SEO, słowa kluczowe i inne sprawy, którymi kierują się algorytmy 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*