Nowości na blogu i work time w nowym wydaniu

Z końcem lipca na blogu chciałam zrobić podsumowanie miesiąca i opowiedzieć Wam, co w ogrodach piszczy, uchylić nieco drzwi do Pracowni pokazać Wam kulisy mojej pracy. Chciałam Wam napisać o kilku zmianach jakie planuję poczynić, podzielić się spostrzeżeniami i przemyśleniami odnoście blogosfery ogrodniczej, klimatu, mody w ogrodach (niezły rozstrzał tematyczny, wiem :)) Ale zanim się do tego zabrałam, to ogarnęłam po drodze kilka stricte zawodowych tematów i… czary mary – zrobił się sierpień. W pierwszej chwili pomyślałam – „zrezygnuję i zrobię podsumowanie lata pod koniec sierpnia”, a potem pomyślałam – nie. A właśnie że nie – zrobię to teraz, a z końcem sierpnia podsumuję sierpień. I tak co miesiąc, cyklicznie będę robić podsumowania i polecajki. No to lecimy z tym ogrodniczym koglem moglem.

W ogrodzie zrobiło się monotematycznie i przez wszystkie przypadki, jak kraj długi i szeroki wszyscy odmieniamy słowa SUSZA i PODLEWANIE. A dokładniej zastanawiamy się skąd brać wodę, jak racjonalnie podlewać ogród, dokonujemy wyborów co sobie poradzi, czego nie chcemy stracić, a co musimy poświęcić… Oj, trudne to wybory dla kogoś takiego jak ja, roztkliwiającego się nad każdą wiosenną sadzonką i nie umiejącego jej zwyczajnie skompostować 🙂

W tym sezonie poświęciłam trawnik i dużą rabatę pod sosnami – muszą sobie radzić. Same padły: cis kolumnowy odmiany 'Wojtek’ i modrzew szczepiony na pniu, a także pęcherznica kalinolistna 'Diabolo’ – to te z przebudowanego ogrodu frontowego. Nie poświęciłam warzywnika i kwiatów tarasowych, a także tych rosnących nad wodą. No trudno – w studni widać dno, deszczu jak na lekarstwo, czasami trzeba wybierać.

Pomidory dorodne, ale nadal zielone

Rośliny początkowo podlewane z rozmachem, z upływem lipca coraz bardziej racjonalnie – tylko w okolice korzeni, wcześnie rano i po zachodzie słońca. Bez szaleństw. Do tego ściółkowanie do momentu,kiedy była skoszona trawa. Nie na wszystko starczyło, bo trawnik u nas nieduży 🙂

Obrodziły ogórki i cukinie, por, seler i cebula. Buraki tez świetnie rosną, groszek cukrowy i fasole – bajka. Pomidory dopiero czerwienieją, oberwałam już wszystkie dolne liście i ścięłam pędy kwiatowe – teraz muszą wszystkie siły przerzucić na wydanie plonu, bo nowe pomidorki już nie zdąża wyrosnąć i dojrzeć. Pomidory z mojego eksperymentu biodynamicznego rosną w miarę równo, a jeżeli chodzi o plony, to kurza twarz nie wiem jak to jest, ale najlepiej obrodziły, te, które według kalendarza księżycowego miały się w ogóle nie udać 🙂

Te na zdjęciu to Tigerella – czerwona zebra.

Jeżeli chodzi o plany ze sklepem i ebookiem, to na razie odwieszone są na kołek. Z kilku powodów – ebook już właściwie jest, ale dopisuję do niego dwa działy i wydam nieco później, bo uznałam, że wydanie ebooka o projektowaniu ogrodów w samym środku lata jest strzałem w stopę, kolano, albo od razu samobójem, który podetnie mi skrzydła 🙂 Mam rozpisane kolejne dwa ebooki, więc przy dobrych wiatrach na wiosnę będzie pełen pakiet 🙂 W sklepie zapełniam półki – ruszymy jesienią, ale dokładnej daty Wam nie podam, bo… no właśnie. Zawodowo mam kolejne zawieszenie, a właściwie stoję na rozdrożu, co zawsze w pierwszej fazie trochę paraliżuje moje działania. Otwierają się przede mną nowe możliwości projektowe i zawodowe, szkolenia, kursy oraz mocny skręt ścieżki zawodowej w kierunku nadzorów. Jeżeli to „wypali” , to będę miała nie lada zagwozdkę z prostej przyczyny: mnóstwo wyjazdów, stosy dokumentacji do weryfikacji, rady budowy, ogromna odpowiedzialność i mało czasu dla bloga, a już na pewno dla sklepu. Być może wówczas przyjdzie ten czas i trzeba będzie oddelegować część zadań, albo nawet założyć własny zespół… ale to są TAK ODLEGŁE tematy, że póki co czekam na rozwój wydarzeń, który nie do końca jest w tej chwili ode mnie zależny 🙂

Zmiany, zmiany, zmiany…

W lipcu powiedziałam BASTA i zagarnęłam dla siebie całe weekendy. Dla siebie, rodziny, dla wypoczynku i resetu. Koniec z pracą w sobotę czy niedzielę – nawet jak coś naskrobię, to w wolnej chwili, a nie dlatego, że grafik tego wymaga. Sprawdza się na razie wyśmienicie! Rodzinne rauciki, rowerowe czy piesze wycieczki, odkrywanie małych, urokliwych miejsc, reset ciała i umysłu.

W związku z tym zagarnięciem weekendów, zmienił się się czas i nazwa naszych cotygodniowych spotkań. #zmalowanakawa przemianowana na #małaczarnaogrodowa ostatecznie zmieniła się na cykl #nietylkooogrodach, co pozwoliło mi również na obranie nowego kursu bloga. Gniotło mnie to od dłuższego czasu i każda osoba, która ma na swoim koncie kryzys twórczy, wypalenie, paraliż decyzyjny, albo przysłowiową „pustkę w głowie” przy konieczności podjęcia decyzji DOSKONALE WIE O CZYM MÓWIĘ. Pracownia w Dolinie zmieni nie tylko logo i formę, ale i nazwę – na NIE TYLKO O OGRODACH.

Na blogu robię solidny remanent w treściach i zdjęciach, będzie nadal sporo edukacyjnych treści ogrodniczych, ale będą one przeplatane relacjami w zielonych podróży, twórczej pracy w mojej Pracowni oraz – i tutaj nowość – będzie specjalna strefa profesjonalisty, w której będzie sporo konkretnego mięcha zawodowego. Taki ukłon w stronę tych, którzy kształcą się lub juz pracują w zawodzie.

Sytuacja w blogosferze ogrodniczej jest trudna. Pierdyliard samozwańczych „ekspertów” (musiałam to napisać, wybaczcie…) z wynajętymi tekściarzami, profesjonalną obsługą strony, gigantycznymi przyrostami „lajków” i „followersów”… mamy wolny rynek i „każdy śpiewać może”. Ja to rozumiem. Wiem, jakie błędy popełniłam na swoim blogu, wiem co spowodowało, że Pracownia w wyszukiwarkach poleciała na łeb na szyję w dół, wiem też, że są takie słowa jak SEO, ustawienia, hasztagi, boty, pixele i inne cuda wianki o których dekadę temu nikomu się nie śniło. Ja jestem jedna. Mam na swoim koncie kurs u Oli Budzyńskiej o zarządzaniu czasem (bomba – polecam) i kurs u Marty Krasnodebskiej o biznesie on line i wszystkich technikach jakie takim biznesem rządzą (podwójna bomba – polecam, na jesień kolejna edycja). Ale ja jestem jedna. Mam głowę pełną pomysłów i deficyt czasu na ich realizację. Mam 45 lat i od 15 tyram na 150, a czasami na 200%. Jestem po prostu zmęczona. Stąd te wolne weekendy i konieczny reset. Stąd pomysł na zmianę kursu bloga. Stąd rozkminy nad tym, jak dalej rozwijać się zawodowo – iść w nadzory jako podwykonawca, czy w 100% żyć z projektów indywidualnych i działalności blogowej. Powiem Wam w sekrecie, że pojawiła się również propozycja pracy w budżetówce w miłych mojemu sercu tematach, ale… zaczynałabym od pierwszego, góra drugiego szczebelka, a to mi nie do końca pasuje, bo mam potencjał duuużo większy 🙂 Ach, te ambicje!

Grupa Ogrody jak malowane generalnie śpi. Drzemie sobie i czasami niemrawo przewróci się na drugi bok. COŚ trzeba z tym zrobić i opracowuję właśnie strategię na małe trzęsienie ziemi w #OJM .

Projekt „5 na 45” powstał w mojej głowie już późną wiosną. Ten rok obfitował w urodzinowe okrągłości – dwa razy byliśmy na 70 tych urodzinach, mój mąż świętował okrągłą 50-tkę (nie wygląda – nadal fajny facet z niego :)), ja mam półokrągłe 45. Doskonale słyszę, jak mój zegar tyka i dlatego chciałam zrobić coś wyjątkowego, czego za kilka – kilkanaście lat już nie zrobię. Tak właśnie powstał projekt „5 na 45” czyli 5 tatrzańskich szczytów zdobytych na 45 urodziny. Mam tę moc!

Bieszczady latem
Śnieżnik zimą

Przynajmniej w teorii. Warunki Projektu są takie: jeden szczyt ma być wspinaczkowy (padło na Mnicha) jeden z nich ma być dachem Polski (czyli Rysy – wiadomo), reszta musi mieć ponad 2000 m n.p.m. (padło na Kościelec, Kozi Wierch i jeszcze jeden mi został – zastanawiam się który). Pikanterii dodaje fakt, że jadę w Tarty pierwszy raz w życiu, bo wcześniej hasałam tylko po Sudetach, Izerach, Bieszczadach i innych pomniejszych pagórkach. Jestem rozsądną kobietą, więc przygotowania do tej wyprawy trwają od lipca i obejmą równe 3 miesiące. Nagrodą za zdobycie „5 na 45” jest – uwaga – wyjazd w góry Kaukazu na Kazbek – jak uzbieram kasę, czytaj: sprzedam swoje ebooki w wystarczającej ilości 🙂 Nie pytajcie co na to rodzina, nie chcecie wiedzieć.

O projekcie „5 na 45” będzie jeszcze w bloku podróżniczym Pracowni, bo nie idę się tam tylko wspinać i zdobywać szczyty, ale dzięki temu, że jadę SAMA, będę mogła opowiedzieć Wam o przyrodzie Tatr i porobić mnóstwo zdjęć z tras jakie przejdę. Wyprawa jest w październiku, liczę, że śniegu jeszcze nie będzie, za to unikatowa flora tatr jak najbardziej.

To Kochani tyle na lipiec – podsumowanie miesiąca, planów i rozmyślania nad tym, co dalej. W sierpniu mam nadzieję wyklaruje się część spraw, a we wrześniu będę konsekwentnie realizować podjęte decyzje.

Domowo w sierpniu zapyrkoczą na kuchence garnki z powidłami, nalewki i wina (!!!) już się robią. Wysieję rzodkiewki i sałaty, a puste grządki obsieję gorczyca i facelią na zielony nawóz. Jak czas pozwoli, przebuduję rabatę pod sosnami – tę samą, która w tym roku została tak sponiewierana przez suszę. W sierpniu będziemy z Mężem świętować kolejną rocznicę ślubu i z tej okazji wybierzemy się na wspólne górskie wojaże.

Życzę Wam fajnej drugiej połowy wakacji, dobrej pogody i spełniania swoich marzeń.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*