„Nie odnajdzie więcej nas ta sama chwila”… lato we wspomnieniach

Lato przyszło wyjątkowo wcześnie w tym roku i niestety wszystko wskazuje na to, że wcześniej nas przez to opuści. Mamy połowę sierpnia, a właściwie jest już po żniwach, na polach żółci się rzepak ozimy, prężą się wielkie, kukurydziane źdźbła, dojrzewają buraki, kapusty, pomidory, cebule już dawno się pokładły… Zieleń straciła soczystość, zaczyna lekko rudzieć.

Podczas ostatnich prac leśnych od czasy do czasu spadał na mnie złociuteńki, brzozowy listek… Pękate dynie na ogrodowych grządkach czy płotach (na Podkarpaciu dynie pną się po siatkowych płotach, a wielkie owoce mają swoje podpory – swoiste konstrukcje podtrzymujące umocowane na wbitych w ziemię, solidnych tyczkach), powodują bolesny skurcz policzków i tęsknotę za jesienią – pamiętam zeszłoroczną zupę dyniowo-warzywną, pikantną, imbirową, rozgrzewającą, pamiętam jak kupiłam ją w restauracji CO Jucca – przemiła pani zapakowała ją w pudełka, które gorące zaniosłam Rodzince – nawet mój Wojtek, do tej pory „plujący dynią” zjadł ze smakiem:) Później zrobiłam taką samą i wiosną wysiałam dynie w ogrodzie. Dynie na zupę, na dyniowe racuszki:)
Na łąkach króluje nawłoć – ciężko robić inwentarki przepychając się przez nawłociowy las, który…no cóż, bywa wyższy niż moja skromna osoba:)
Drzewa owocowe uginają się od dojrzałych owoców – mirabelki, śliwki, jabłka czy gruszki pachną nieziemsko i oczywiście najlepiej smakują zerwane prosto z drzewa i wytarte o spodnie:):):) Jeżeli nie są pryskane ani nie rosną przy drodze, śmiało zjadam sama i podaję Synowi. Krzewy malin, aronii, jeżyn również hojnie w tym roku obdarzone przez Matkę Naturę. Wszystko kusi zapachami, a najpiękniejsze dobywają się z …Waszych kuchni! Świat blogowy wekuje!
W słoikach lądują smaki i zapachy lata, komu nie udały się ogórki – wymienia się na jabłka z sąsiadką:) Biegamy jak szalone, wertujemy strony Internetu, odwiedzamy koleżanki „po sieci”, wymieniamy się przepisami, zaklinamy lato w szkiełku…na półkach spiżarek dojrzewają nalewki:), umawiamy się na grzyby, które później suszymy, zaprawiamy, rozdajemy…podczas jesiennej czy zimowej biesiady garść podgrzybków zabarwi nam zupę grzybową, wypełni pustkę aromatu w garze kapusty pięknie komponując się z angielskim zielem czy laurowym listkiem.
Dżemy, konfitury, kompoty…suszone pomidory, marynowane papryki, pachnące zioła i robione z nich  aromatyczne oliwy czy kostki ziołowe mrożone (te według przepisu Asi z Green Canoe są naprawdę świetne – porcjowane, zamrożone, mam wrażenie że o wiele lepiej doprawiają nam jesienne i zimowe zupy czy inne dania niż susz ziołowy. I ten zapach! Ogórki kiszone, korniszony, patisony, czy inne warzywa przetworzone i zaklęte w słoiku tak, aby jak najwięcej tych dóbr zachować, nie stracić, zatrzymać. BARDZO podoba mi się to, że tak wiele z nas powróciło do zajęć naszym babć i mam, że weki to nie atrybut kury domowej (Qrko z całym, ogromnym szacunkiem:):):)),  ale kobiety świadomej dobrego,  zdrowego żywienia, która po prostu DBA o swoją RODZINĘ.  Że posiadając nawet kawałek ogródka czarujecie w nim miejsce na grządki z warzywami, albo korzystając z miliona porad – warzywnik rozkwita w balkonowych donicach. To nie wstyd – to powód do dumy:) Tej dumy w doglądaniu bulgocących śliwkowych konfitur i spiżarnianych półek Wam życzę, a w nagrodę…idziemy do fryzjera i malujemy pazurki:) A co? Należy nam się. W końcu nie ma to jak jesienne ognicho z kiełbaską albo pieczonym jabłkiem, zadbana kobietka i jej pachnąca spiżarka – już Was widzę, uśmiechnięte, radosne, serwujące naleweczkę domowej roboty i zbierającej komplementy:)

Źródło: http://afterbomb.pl/albums/photo/view/album_id/61/photo_id/1835

Rozpisałam się… co roku za wszelką cenę staram się zatrzymać te ulotne chwile lata, chciałabym zrobić  coś tak samo, może lepiej, chciałabym przeżyć to jeszcze raz… ale się nie da. Te chwile za każdym razem są inne, niepowtarzalne. Zupa dyniowa co roku wychodzi trochę inaczej, nalewki smakują inaczej, jabłka dojrzewają raz wcześniej, raz później. Z każdą chwilą wiążą się wspomnienia, ale każde z nich jest inne. Nie ma dwóch takich samych chwil. Nie ma. I dobrze! Świat byłby nudny, jakbyśmy co roku włączali sobie po prostu replay🙂
Ale dziś zrobią mały wyjątek – miałam lato pełne pracy, pełne zmian życiowych, zakrętów, zadań na wariackich papierach…od czerwca opisuję chwile ulotne, kolorowe kadry z życia, zatrzymałam w pisanych słowach swoje przemyślenia i nastroje – puszczę dziś na bezkresne wody Internetowe podsumowanie lata, bardzo autentyczne, bo pisane „na bieżąco”:) Na bieżąco robiłam też zdjęcia, można będzie cofnąć się do czasów piwonii i bobu:)
Tak więc – podsumowanie lata…
  „Czerwiec…  Zaraz po maju i umajonych łąkach dotkniętych stopą rzymskiej Mai przyszedł czas na czerwiec. Czerwiec dotknięty został przez czerwie które  królowały w Naturze, ale prócz czerwi obdarzył nas ten ciepły miesiąc nas tysiącem zapachów i barw…po ogrodzie nadal roznosi się zapach mięty i lawendy. Piwonie pachniały oszałamiająco chyląc swe różowe głowy w pokłonie dla słońca. Ich czas się już skończył… Kwitnące obficie krzewy krzewuszki, kolkwicji, jaśminowca czy żylistka, drżały całe trącane co chwila przez pracowite pszczoły i trzmiele – każdy z miliona kwiatów jest odwiedzany przez  owady, każda gałązka pokryta dzwonkami kwiecia dzwoni milionem skrzydeł:) Machina życia puszczona w ruch wczesną wiosną nabrała rozpędu: pożywia się, zachwyca, zatraca w miłości, odbywa gody, robi zapasy, wydaje na świat kolejne pokolenie – i tak niezmiennie, od początków świata:)
Podlewałam ogród, dostało się kępie mięty przy naszym małym, prywatnym pomoście. Zawiał ciepły wiatr i zapachniało mokrym, miętowym zapachem…na samym końcu swej drogi miętowy wiatr zatańczył z lawendowym i owinął się mięciutko wokół mnie niczym letni szal zarzucany na ramiona wieczorową porą. Normalnie poezja:)
Zmysły karmi też warzywnik – pachnące truskawki, orzechowa rukola, aromatyczne krzewy pomidorów z mnóstwem kwiatów zwiastują pomidorowy urodzaj. Pomidorów u nas nigdy dość, więc przyklaskujemy radośnie. Kalarepa nie pachnie tak intensywnie (przynajmniej dopóki jej nie skroić:)), ale i tak zachwyca: dobra gleba, odżywiona, przekopana, wyplewiona daje nam imponujące plony. Jakiś czas temu warzywa rosły sobie równiutko w rzędach niczym żołnierze na paradzie. Rzędy były widoczne, odległości między warzywami prawie przepisowe:) I co???
Starczyło kilka dni deszczu, kilka słońca i poooszłyyy! I warzywa i chwasty. Ziemia którą zakupiliśmy i uzupełniliśmy podwyższony warzywnik trzymała dla nas niespodziankę – mnóstwo, całe setki maleńkich nasion roślin niekoniecznie mile widzianych na grządkach czy rabatach. Prym wiedzie ostrożeń (oset) i pokrzywa oraz „trawska” rozmaite. Maleńkie siewki ostów potrafią nieźle napsuć krwi:) więc z lekką niechęcią pielę ten mój ugorek:):):) No cóż, wpadłam w sidła własnej chwastowej tolerancji… Warzywa na spółkę z chwastami prześcigają się w wyścigu do słońca…
Od kilku dni leje… Mimo paskudnej, mokrej pogody usunęłam z grządek bób – wcześniej podjadaliśmy młodziutkie nasiona, teraz bób dojrzał, zmężniał, rozrósł się niebotycznie i nadszedł czas na zasłużoną konsumpcję całościową:) Czego nie zjedliśmy – zamroziliśmy. Nie siałam nowych nasion (oprócz dosiania rzodkiewki i sałaty oczywiście),  mam za mało miejsca, a chcę nacieszyć się innymi smakami:) Zrobiło się więc się miejsce dla buraczków i fenkuła czekających na wysadzenie z doniczek. Pomidory zawiązały maleńkie owoce, już można rozpoznać kształty ciekawych odmian o których pisałam TUTAJ.
Upalne dni przeplatają się z mokrymi i burzowymi nocami –  powietrze się jednak nie oczyszcza, bowiem od świtu słońce mocno grzeje, co skutkuje tropikalną duchotą już od 8 rano… wieczorem nic nie można zdziałać w ogrodzie, bo leje, zaś od rana oblewam się potem jak tylko wyściubię nos z domu.
Wiem, że to kiepska wymówka dla architekta krajobrazu, jednak takie klimaty nie są na moje zdrowie. Staję się marudna i upierdliwa, albo kompletnie milcząca i w zacięcie zaczynam i kończę codzienną robotę klnąc tylko w duchu na nasz klimacik.

Pękate marchewki

Rozszlałe pomidory

Poziomki… owocują w wielodoniczkach. Nie zdążyłam przygotować miejsca – tak kończą się zakupy na wariata:)

Zioła w doniczkach:)

Rabarbar. Źle posłużyło mu sąsiedztwo borówek – widać za kwaśne towarzystwo.

Teraz dla odmiany mamy nieziemskie upały, wszystko suche jak pieprz, podlewam więc na potęgę – co pół godziny przerwa, bo wody w studni brakuje. Niemniej zdecydowanie wolę 40 stopni non stop i mizerną wilgotność niźli to, przez co przechodziłam dwa tygodnie temu, kiedy oddychało się…parą wodną:):):)
Problemem są tylko nowe nasadzenia które muszę zrobić, na szczęście tylko prywatnie: ziemia twarda jak skała, sucha i zbita, roślinki strach wyciągać z doniczek – sadzimy świtem lub wieczorem wyzywając na komary. Nie dostałam dziś w aptece Brosa – zawierał podobno DEET (szkodliwy, ale za to skuteczny) i wycofali. W zamian otrzymałam Mosquiterum – podobno równie dobrze odstrasza te wybitnie upierdliwe owady…po przetestowaniu stanowczo odradzam kupowanie: komary siadały na mokrej jeszcze dłoni i cięły jak opętane…podskakiwałam więc w szaleńczym tańcu wirując w obłokach cytrynowego sprayu który kompletnie nic nie dawał, w końcu spasowałam.
Nie wysadziłam wszystkiego, nie dałam psychicznie rady, komary wygrały tę nierówną walkę…trudno. Fenkuł kupię w sklepie. Chyba że klimat nam się zmieni i uświadczę cudownego, lekko pochmurnego nieba i rześkich 20 zaledwie stopni:)…
Czerwiec się skończył, odszedł wraz z zapachem i smakiem truskawek. Lipiec wtargnął w nasze życie z zaskoczenia – zdziwiłam się mocno, kiedy spojrzałam w kalendarz…mieliśmy mnóstwo pracy i … kłopotów, bowiem Dziecię moje na dwa tygodnie przed końcem szkoły i wyjazdem na obóz (!!!) złamało rękę.
Paskudnie złamało, przeleżał chłopak w szpitalu dwa tygodnie i nie obyło się bez operacji. Teraz jest lepiej, jednak nie muszę dopowiadać, że z wakacji nici. Rower stoi, piłka leży, łuk wisi… nudy okropne, na dodatek nie bardzo chce nos z domu wytykać, bo najnormalniej w świecie gorąco i niewygodnie z gipsem… poplażowałabym, ale nie chcę go drażnić:) więc nadrabiam zaległości naukowe, a Młody leży w cieniu i czyta lub ogląda filmy – nie mamy telewizora, ale mamy tablet:) Pracy w pracy co niemiara, inwentaryzacje w terenie odpuściliśmy ze względu na upały, ale biurkowej pracy też moc. Tak więc nie wiem w co włożyć ręce.
Do tego przygotowujemy się do rodzinnej uroczystości i mam pełne ręce roboty: będę robić dekoracje ogrodowe i stołowe – wianki plotę, ozdabiam kule wiklinowe, szaleję zakupowo – będą lampiony według mojego pomysłu, całe mnóstwo pięknych dekorów, tiulów, tasiemek, organzy, blasku świec, migocącego brokatu, pięknych kwiatów… doglądam całości jako samozwańcza florystka :):):)”…
I tak dotarliśmy do sławetnej połowy sierpnia. Uroczystość się udała, dekoracje spodobały. Zamiast na zasłużone wakacje do słonecznej Toskanii oraz krótki wypad do depresyjnej Holandii, wylądowałam z mężem w podkarpackich lasach licząc drzewa i ratując sytuacje teoretycznie nie do uratowania … niedoczas jaki MASAKRYCZNY nas dopadł, kolejny weekend w pracy, to wszystko lekko nas przytłoczyło. Od rana w kieracie, wieczorem nie było na nic sił.
Dobrze, że Syna na wakacje odstawiłam, poczuł chłopak smak życia na wsi prawdziwej, gdzie dzień zaczyna się o 5.30:)  Ja natomiast ciągle poszukuję złotego środka, który pozwoli nam cieszyć się wolnymi chwilami, pozwoli nam jednak wyjechać w końcu na wakacje…ktoś zna jakiś sposób? Utopienie telefonu w stawie nie wchodzi w grę, musiałabym utonkać jeszcze oba laptopy i stacjonarny komputer, poza tym… wiedzą gdzie mieszkamy.
Miło do Was wrócić:) Kilka fotek z podróży… Aaaa i pozdrawiamy naszą uroczą pasażerkę jeżeli nas kiedyś podczyta, którą podwieźliśmy z góry św. Anny aż do Rzeszowa!
Jana z Ukrainy to przeurocza młoda Pani Pedagog! W dwa i pół miesiąca, autostopem i dzięki uprzejmości zwykłych, CUDOWNYCH ludzi zwiedziła: Polskę, Szwecję, Norwegię, Danię, Niemcy, Holandię, Portugalię, Hiszpanię Monako (!!!), Szwajcarię, Włochy, Słowację, Czechy, Węgry… (mam nadzieję, że nic nie opuściłam), podjechała jeszcze do swoich rodziców do Lwowa i wróciła do Kijowa. Czapkę z głowy ściągnęłam ja i mój małżonek, bo odwaga i wiara w ludzi tej młodej nauczycielki była naprawdę wielka:) Jano, wszystkiego dobrego!

To nie paralotnia, tylko fotel ze śmigłem. Jak się nazywają, wiecie? Ja nie znalazłam. Ale ciekawy sposób podróżowania – na bramce w każdym razie nie płacą:)

A ja… no cóż. Ogród Babcia zapuściła, niestety ani sił, ani wiedzy. Muszę zabrać opadłe jabłka, skosić trawnik, uporządkować grządki i usunąć to, co z braku podlewania uschło… trochę strat niestety jest, zaczynam rozważać system automatycznego nawadniania, bo pomoc sąsiedzka przy TAKIEJ ilości zieleniny wymagającej opieki to kiepski pomysł:)
Radujcie się ostatnim tygodniem wakacji (wyprawki już kupione???) – my z sąsiadami mamy w planach wielką uliczna imprezę z okazji pożegnania lata, mam nadzieję, że wypali:) Będzie grill, ziemniaki z ogniska, konkursy z nagrodami dla dzieciaków, ciasta własnego wypieku i… CYDR:) A jak!

Do miłego:)

17 komentarzy

  1. Dobrze, że wróciłaś, bo lekko zmartwiona już byłam co tam u Ciebie. Ja tam na jesień bardzo się cieszę (chociaż właśnie katar mnie dobija pierwszy w sezonie) i zaciskam kciuki, żeby udało mi się chociaż na kilka dni w góry uciec. A Maszka jakąś Toskanię szykuje? To Ci jej (niby tej Toskanii) gorąco życzę. Moje marzenie wielkie, ale nie ogarnę. Ściskam ciepło 🙂

    • Syrop z cebuli na kaszel najlepszy:)
      Dzięki za troskę, byłam ale jakoby mnie nie było…generalnie jak mawia Kretowata "spalałam się w tarciu o powietrze":) Nie wiem czy Maszka Toskanię szykuje, ale ciężko wyjechać w podróż poślubną na warsztaty kulinarne;) Teraz zresztą rok szkolny się zaczyna i nosa nie wyściubimy na więcej niż dwa dni weekendowe. Trzeba będzie poczekać do przyszłego sezonu:)

  2. Jak dobrze, że znowu jesteś. Przemknęłam przez tego posta ciekawa co u Ciebie słychać i tak mi się westchnęło do zbyt szybko odchodzącego lata. A teraz chyba muszę przeczytać jeszcze raz, na spokojnie, po kolei… oj działo się, działo 🙂

    • Dziękuję Aga za miłe słowo. Lato się kończy, niestety, ale jesień też jest piękna. A jak sobie pomyślę, że "za chwilę" Gwiazdka..:) i zima biała, puchata, to też miło się robi:) Kocham nasz klimat, zmienne – niezmienne 4 pory roku! Ale mam humorek dziś:) A w radio Wodecki gra na trąbce "Zacznij od Bacha.." Posłuchaj, mam nadzieję że zarażę Cię dobrym humorem i już wzdychać nie będziesz:)

  3. Masz Ty zdrowie Kobieto! Ja rakieta prujesz powietrze! Lubię takie posty-depesze. Życzę Ci urlopu tam, gdzie chcesz, choć teraz pewnie się nie uda. Pozdrowienia

    • Owieczko, jeszcze do Ciebie nie dotarłam, choć doszły mnie słuchy, że i Ty prujesz jak rakieta:) Urlop będzie, ale jeszcze nie wiem kiedy. Zaczynam się przyzwyczajać do myśli o wakacjach last minute, choć nie cierpię takich wyjazdów (to podobno miara starzenia się i większego zorganizowania "na stare lata":)) Ściskam serdecznie!

  4. Ale błyskawiczny skrót 🙂 Chyba wszystkim latem brakuje czasu a teraz i dni coraz krótsze. Ale może jeszcze uda Ci się złapać trochę oddechu i wyjechać choć na krótkie wakacje 🙂
    Pozdrawiam serdecznie.

    • Oj tak, latem biegamy jak szaleni, bo pracy w bród. Sezon wakacyjny też wymusza więcej pracy – trzeba pozamykać wszystkie sprawy żeby móc wypoczywać. Kiedy byłam nastolatką zazdrościłam dorosłym…teraz chętnie wróciłabym na 60 dniowe wakacje z luzem w tle:) Pozdrawiam!

  5. O, jak dobrze, że się odezwałaś! Chociaż przy takim tempie życia i ilości pracy wszelakiej to normalne, że czasu brakuje. Ja w przeciwieństwie do większości dziewczyn z innych regionów lata w ogóle nie zaznałam… Kilka dni w czerwcu i to wszystko! Od początku lipca do połowy sierpnia w Z. były 4 (słownie cztery) dni bez deszczu… Jak nie lało to padało, jak nie padało to była burza, albo zaraz miało padać. Czułam się jakbym mieszkała w Krainie Deszczowców… A dwa dni temu poprószyło pierwszym śniegiem w górach i rano były dwa stopnie… Jest chłodnawo i kompletnie jesiennie…
    Też robię przetwory, głównie dżemy różnorakie ale też leczo i ketchup, ale niestety z produktów zakupionych na rynku… Zazdroszczę Tobie i Rogatej tych wszystkich swoich, naturalnych produktów:(( Owieczka też pięknie opisała u siebie robienie zapasów na zimę:)) Też mnie cieszy powrót do tradycji i robienia przetworów.
    Pozdrowienia dla Małoletniego! Ale się rozpisałam, ale to dlatego, że tak dług cię nie było:))) Pozrdawiam ciepło

    • Mika, śnieg? JUŻ? Kurcze, szykuję biegówki:) Współczuję braku lata, wieki temu próbowano mnie namówić na emigrację do Irlandii, ale odmówiłam stanowczo – psychicznie bym tam wysiadła, jestem dzieckiem słońca:) Rogatą muszę odwiedzić, w ogóle muszę ponadrabiać zaległości. Owieczce to do pięt nie dorastam z moimi plonami, choć i tak cieszę się, że mój mały ogródek tak pięknie odpłaca. papryki i maliny też kupuję na przetwory. Nie można mieć wszystkiego. A w górach podobno dynie fajnie rosną, a z dyni wychodzą przepyszne dżemy. No nic, koniec sierpnia i wrzesień przy garach spędzimy:) Młodemu przekażę, buziole!

    • W takiej Irlandii to już bym się pochlastała… Na dynie też czekam, uwielbiam zupę dyniową , dżemy też robię, albo z samej dyni albo z jabłkami. I byłam zaskoczona jak fajnie się przechowuje zamrożona pokrojona w kostkę.

  6. O mamuniu, idziesz Madziu jak torpeda…że Ty to jeszcze ogarniasz! Kłaniam ci się nisko:) Dobrze, ze wróciłaś bo mi brakowało lektury przy kawie:)
    Miłego weekendu!

    • Problem w tym, że nie zawsze ogarniam:) Jakbym nie miała świadomości, że TV to pic na wodę, zgłosiłabym się na kurs ogarniania do PPD:) Wróciłam z głową pełną pomysłów i już piszę kolejnego posta:) Buziole!

  7. Piękna i pełna entuzjazmu relacja, chciałabym mieć twoje lata;-p
    Prawdziwa karuzela wydarzeń, na szczęście Młody się pozbierał z łapką, praca, czy tam robota, wre, licencjat widzę do przodu, warzywnik ogarnięty (ślimaków nie było??), PM w kasku przepiękna:-)
    Życzę Toskanii, Holandii i wszystkiego:-)

    • Megi no nie przesadzaj, masz powera że hej:) karuzela niezła, omal nas nie wyrzuciło w kosmos:) Licencjat leży, co Ty, inżyniera zrobiłam w zeszłym roku, teraz piszę magisterkę:) Licencjat środowiskowy jak znajdę chwilę czasu, czyli na emeryturze chyba:) Ślimaki są, a jakże, pożarły co się da, ale mam też żaby i cichą satysfakcję, że poległy nie tylko moje roślinki:) Kask i wymogiem BHP i wspaniale chroni…przed komarami:)
      Do Toskanii pojadę, choćby nie wiem co, albo z mężem, albo z Maszką jak ekipę zbierze. Pojadę i basta:)

  8. Oj! Ale się działo! Trochę mi Ciebie brakowało , więc dobrze, że jesteś. A że życie przelatuje huragano-galopem… to chyba tak już jest..
    U nas zamiast wyprawki nerwowo kończymy licencjat, nie wiadomo co bardziej nerwowe dla rodziców 😉
    serdeczności,
    m.

    • Cieszę się, że brakowało! Mi Was też, choć podczytywałam, czasami skomentowałam, to jednak wszystko na ćwierć gwizdka. Licencjat wielka rzecz, ale na tym etapie dzieciaki już sobie same radzą. Widzą jaka jest stawka:) Mój gimnazjalista ma jeszcze sianko w głowie, więc muszę dopilnować, bo inaczej ani matury, ani licencjatu nie będzie:) Pozdrawiam serdecznie M.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*