Grasz w CZERWONE?…

Za cztery dni mamy Walentynki:) Bardzo lubię ten dzień i to z kilku powodów:
 
Po pierwsze, jest to półmetek lutego, więc symolicznie baaaardzo blisko wiosny.
Po drugie – kolejna okazja do wyjścia z domu na kolację, koncert, lampkę wina w jakieś przytulnej, włoskiej knajpce:) , a o takie „okazje” na mojej wiosce trudno, bez okazji zaś miasta nie odwiedzamy, więc jak już tam zajedziemy (od wielkiego dzwona), to ZAWSZE dziwujemy się, jak bardzo miasto się zmieniło:)
Po trzecie – czerwony kolor rozgrzewa, dodaje energii, motywuje i daje pozytywnego „kopa” do działań wszelakich:)
I po czwarte – to i dzień i kolor Zakochanych:) A któż nie lubi zakochanym być:)….
 
Tak więc dziś na czerwono będzie, krótko i zwięźle, raczej tak „ku pamieci”, że byście o miłościach swoich wszelakich nie zapomnieli:)
 
Papryczka już była – zdjęcie zrobiono jej spontanicznie, przy okazji wariacji kuchennych w postaci surówki:) I tak oto zwykła papryka stała się natchnieniem dla mojej Połówki, który obfotografował Ją na różnym tle nawet(!), więc miało warzywko sesję full – wypas, jak mawia moje nastoletnie dziecko:)
A mi przypomniała się papryczkowa anegdotka z jesieni:
 
wiosną siałam ogrom roślinek: poniosła mnie fantazja w sklepie i zakupiłam moc nasion:) Czasu miałam jak na lekarstwo i serdecznie dość zimowego siedzenia w domu. Weekend w który akurat nie miałam żadnych zajęć na uczelni postanowiłam poświęcić na wysiewy – moje parapety uginaly się pod ciężarem tacek…Do mini szklarenki również wepchnęłam co się dało. Siałam na ogrodzie i wiało nieziemsko. Jako że jedyną cechą którą miałam wówczas w nadmiarze była niecierpliwość, nie chciało mi się szukać patyczków do znaczenia i wykorzystałam …puste torebki po nasionkach. Po siewie złożyłam je i wetknęłam w doniczki czy kuwetki…ale w nocy przyszedl wiatr, podniósł mi folię od szklarenki, powywiewał papierki….no i nie wiedziałam, co gdzie wysiałam:) Kiedy nasiona wykiełkowały, mniej więcej orientowałam się która roślina jak się nazywa, ale nie znałam odmian:) Posadziłam więc między innymi papryczki w jednym rzędzie pamiętając tylko, że były trzy różne. Lato było fatalne – mokre i chłodne, więc papryczki rosły kiepsko. Radość moja była ogromna, kiedy na mini krzaczkach pojawiły się zielone papryki!!! Ale skubane nie chciały dojrzewać i były takie małe, mizerne…Zebrałam je z końcem września bojąc się przymrozków. Włożyłam do plastikowego wiaderka razem z jabłkiem (wyczytałam, że jabłka pomagaja dojrzewać papryce, co okazało się prawdą:)) Kiedy po dwóch dniach jedna z papryk zaczerwieniła się, zakomunikowałam wieść rodzince i głośno dywagując w kuchni o paprykach, ich mizernych rozmiarach i tym, że nie wiem jaka to odmiana i czy smaczna i że trzeba degustację przeprowadzić – odcięłam pół i zaczęłam  zajadać….w jednej chwili na twarzy wybuchły mi rumieńce, oczy zaszły łzami, oddech palił jak cholerka….ogień miałam w ustach!!! Usunięcie zawartości nic nie dało -wie to każdy, kto ugryzł papryczkę chilli….i ja się dowiedziałam. Olśnienia co do odmiany dostałam w ćwierć sekundy – po prostu zapomniałam co wysiałam:) Po wypiciu litra wody doszłam do siebie:) Papryczek chilli mam ususzona całą miseczkę, a przez lato uzbierałam spory pęk patyczków po lodach – do znaczenia siewów:) Co ciekawe z trzech odmian wzeszła mi wówczas tylko chilli.
 
 
 
 
Te zdjęcia są na osłodę:) Ich soczysta czerwień pobudza ślinianki – aż kłuje w policzkach:) I wspomnienia lata: pachnącego czerwca, mokrego lipca i upalnego sierpnia…Na rozgrzewkę mam coś jeszcze – też pachnie latem:), ale świetnie nadaje się do degustacji w domowych pieleszach w nieco chłodniejsze wieczory – koniecznie w doborowym towarzystwie:)
 
 
Dla nieletnich amatorów czerwieni mam hicior domowy – pomidorówkę z bazylią i pietruszką, robioną na pulpie pomidorowej albo przecierze z dodatkiem krojonych pomidorów, z czosnkiem, na prawdziwym wywarze mięsnym (nie tam żadnej chemicznej kostce), z gałązka lubczyka – to w wersji „przez żołądek do serca”, wszak lubczyk to nasze rodzime zioło dla zakochanych:) Lekko kwaskowa, z makaronem lub bez, znika w tempie ekspresowym:)
 
 
Dla wspomnienia lata i rozgrzania przedwalentynkowego waszych serc:) kilka ujęć rzadkich w moim ogrodzie – tam wolę spokojniejsze kolorki. Ale czasami warto poszaleć:)
 
 
 
Jakoś tak się złożyło, że kwiaty są w parach:) Chyba wiedziały, że wezmą udział w walentynkowym poście:)
W zeszłym tygodniu sprzątałam poświąteczne dekoracje – tu i ówdzie powtykane małe, czerwone jabłuszka….
 
 
W Walentynki pamiętamy o tych, których kochamy, których lubimy. Z reguły o osobach płci przeciwnej, niekoniecznie tylko tych, w których jesteśmy zakochani. To miły zwyczaj, dla mnie tak oczywisty jak goździk na 8 marca:) Też wywołuje uśmiech, też rozlewa ciepło na serce, też cieszy po prostu, że KTOŚ nas kocha, o nas pamięta, dla nas się postarał – zrobił śniadanie do łóżka, dał buziaka, wcisnął w kieszeń marynarki karteczkę z ciepłym słowem i sercem ze strzałą Amora:), podarował własnoręcznie zrobione serduszko, wetknął lizaka do śniadaniówki i przewiązał patyczka czerwona kokardką…Nie przemawiają do mnie argumenty, że naszym świętem jest noc Kupały – nie przypominam sobie zwyczaju jej obchodów:) Walentynki zadomowiły się u nas na dobre i myślę, że nikt nie będzie ich wyganiał:) Tak więc życzę Wam kochani,  jak świat długi i szeroki:
 
wspaniałego dnia
Świętego Walentego!!!!
 
 

9 komentarzy

  1. Taka papryczka potrafi dać czadu. Też zawsze mam kłopot z oznaczeniami. No jedyną metodą jaką stosuję jest właśnie zwijanie torebki w rulonik wetknięcie jej do ziemi. Zdarza się, że się rozmoczy, albo rozłoży. Ale może ja nie sieję takich ilości to jakoś mi sie udaje zapanować nad tym cojest czym, ale z odmiananmi to gorze. Nie zwracam na to uwagi (bo nie sieję papryki chilii ;)).
    Pozdrawiam

  2. Bustani, ta papryczka była "z zaskoczenia" i dlatego taka reakcja:) Ja lubię ostre potrawy, ale trzeba być przygotowanym na ogień:)
    Pozdrawiam i gratuluję rocznicy:)
    A kieliszeczki słodkie – dla odmiany.

  3. Wyrazy współczucia po papryczce – ostatnio w telewizji oglądałam program o takich różnych dziwactwach m.in. o zjadaniu bardzo ostrej papryczki i to co mnie zdziwiło, to to, że dla "ugaszenia" pieczenia nie należy pić wody tylko mleko, bo woda jeszcze bardziej potęguje to uczucie – może dlatego musiałaś aż tyle wypić:)) a to w kieliszkach naprawdę "przemawia" hihihi
    Pozdrawiam

  4. Najbardziej do mnie przemawia to czerwone w kieliszkach;)))))

  5. Ubawiłaś mnie tą papryczką:)Wyobrażam sobie jak Cię paliło!!!
    Nalewka wygląda pysznie, ja też co roku robię z wiśni , malin i czarnej porzeczki…

  6. Gram, jak najbardziej gram. Wprowadzam go właśnie oszczędnie i nieśmiało do wnętrza – doniczki i patera na owoce.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*