O TALENTACH, noworocznych obietnicach i recepta na poświątecznego lenia…

 
Mówi się, że talenty jakieś ma każdy z nas, ba – że nawet się z nimi po prostu rodzimy. Trzeba je tylko odkryć, a później pielęgnować, szlifować, trenować i robić wszystko, aby talenty te doprowadzić do perfekcji i – co równie ważne – przekuć na możliwość  zarabiania talentem na życie. Z czegoś wszak żyć trzeba, a najfajniej z tego, co sprawia nam radość, satysfakcję i w czym jesteśmy dobrzy. Wyjątkiem jest granie ludziom na nerwach i ich obrażanie, choć jak życie (zwłaszcza medialne celebrytów różnej maści) wskazuje – i z tego można całkiem niezłe pieniądze wyciągnąć. Tylko za jaką cenę i jakim kosztem…
Moja droga do odkrywania talentów była pokrętna, długa i obfitowała w nieoczekiwane zwroty akcji. Niektórzy mają jasno wytyczone cele, moja kuzynka na przykład  „od zawsze” chciała być lekarzem. Podczas gdy moja recepta na życie wciąż była niewypisana, ona jak mantrę powtarzała, że „lekarzem być chce”. I została:)
A ja chciałam malować. Również od zawsze. Pierwsze talenty malarskie pokazałam, kiedy jako 5 latka pozostawiona na wizycia u rodziny sama sobie z pudełkiem kredek (zapomniano o bloku), ozdobiłam fantazyjnie melbościankę mojej rodzonej Matki Chrzestnej – uroczo, w kwiatki i ludziki. Całą – na ile dosięgały moje małe rączki. Potem rzecz jasna pochwaliłam się familii, która w końcu (dla świętego spokoju) udała się obejrzeć „dzieło” i pamiętam tylko „JEZUUUSSSS MARIAAAA”. No trzeba było blok mi dać, gdzieś ten zapał twórczy musiał zostać wyładowany…
 
 
Odtąd pamiętano o bloku i pilnowano już, abym sama z kredkami nie zostawała. Na wszelki wypadek.
Drugim talentem jaki w sobie odkryłam była ogólnie rzecz biorąc miłość do przyrody i ciekawość świata. Tak po prostu. Znałm się na roślinkach, wiedziałam gdzie jakie rosną, co lubią, jak wyglądają i czym sie różnią, choć nie znałam jeszcze ich fachowych nazw. Rozbierałam każdy kwiatek na części pierwsze – zwierzątka w tej materii oszczędzałam:) , ALE łapałam w słoiki i pilnie obserwowałam. Gapiłam się też godzinami na kury w kurniku, chodziłam z Dziadkiem po lesie, chłonęłam wszystko co mnie otaczało…Gdybym miała taki dostęp do literatury fachowej (choćby w Internecie) jak dziś, to zapewne robiłabym już z tych kwiatków profesurę – czasy jednak były inne i pozostało mi robienie prymitywnych zielników:) No i rysowanie. Ale wciąż nie było precyzji w tym poszukiwaniu… Kiedy przyszedł wiek wyboru dalszej ponadpodstawowej szkoły, mój  życiowy cel był już jasny…chciałam być MALARKĄ.
 
 
Kategoryczny sprzeciw mojej Rodzicielki  i argumenty że: każdy artysta pije, i to bynajmniej nie herbatkę,  obcina sobie ucho, albo inną część ciała,  nieszcześliwie się zakochuje w jednym osobniku bądź też w kilku naraz, pali co tylko się da, aby mieć tak zwaną wenę twórczą, no bo z samego talentu genialne  obrazy powstawać nie mogą…Sodomia i Gomoria jednym słowem spowodowały, że pokierowałam swoje kroki w kierunku przyrodniczym. Do drugiego natarcia na Akademię Sztuk Pięknych szykowałam się po osiągnięciu pełnoletności (nie musiałam już pytać o zgodę), ale po rozmowie ze znamienitym poznańskim Profesorem i spojrzeniu prawdzie w oczy (że cztery ostatnie lata, podczas gdy moi rówieśnicy malowali akty, uczyli się proporcji i mieszania kolorów na artystycznej palecie barw, ja wkuwałam mejozę i mitozę, rozmnażanie paproci i cykl życiowy motylicy wątrobowej, zgłębiałam tajniki chemii organicznej, nieorganicznej i fizyki kwantowej,  rysując co najwyżej portrety kolegów i koleżanek na ostatnich kartach zeszytu) – odstąpiłam od tego pomysłu i … jakoś pusto mi się zrobilo w życiu. Bo nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić…w ciągu kolejnych lat pracowłam, studiowałam ochronę środowiska, nadal malowałam i szkicowałam, i ciągle szukałam swojego miejsca na Ziemi i swojej recepty na życie. Znalazłam niedawno: to architektura krajobrazu, esencja moich pragnień, zawód, w którym mogę łączyć obie pasje, oba talenty: przyrodniczy i artystyczny. Przygotowanie z zakresu ochrony środowiska daje mi tylko dodatkową perspektywę z której mogę spojrzeć na swój projekt, swoją pracę. Z każdej pracy ktorą w międzyczasie wykonywałam, wyciągnęłam swoje wnioski, swoje spostrzeżenia i umiejętności – wszystko się w życiu przydało, wszystko zaprocentowało.
 
Po co to piszę? Bo rozmawiałam  w te wolne dni z paroma osobami, które miotając się między przysłowiowym młotem a kowadłem uznały, że świat i możliwości w wyniku zawirowań życiowych się dla nich skończyły…a to nie prawda. Droga do celu nie zawsze jest prosta i łatwa, nie zawsze jaśnieje nam na naszym niebie. To, czego doświadczamy należy przesiać przez sito – a nuż trafi się samorodek:) To co potrafimy należy pielęgnować przez całe życie i niekoniecznie potrzebne są nam do tego dyplomy:), niekoniecznie wykorzystamy to tu i teraz – ważne jest samozaparcie i wiara, że w końcu się uda. I wówczas zwykle się udaje. W zdecydowane wiekszości – a My musimy być pewni, że właśnie w tej większości jesteśmy:)) 
 
****
 
 
Ostatnie dni kręcą sie wokół kuchni:) a ja wciąż odkrywam kulinarne talenty. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w samodzielnym życiu gotować potrafiłam: wodę w czajniku:) a i to czasami przypaliłam…. Im dalej w las, tym więcej się uczyłam, więcej eksperymentowałam. Dom prowadziłam zawsze bardzo otwarty, a że gotowałam nieźle, na brak gości nie narzekałam:) Dziś wyrosłam z czasów szczeniacko – studenckich, znajomi na codzień pędzą do domu na swoje obiadki, kiedy jednak przychodzi weekend, urlop albo rodzinna uroczystość, ja zacieram rączki i zaczynam kuchenne królowanie. Jako że zapasy świąteczne się skończyły w większości domów, ale przed nami zabawa sylwestrowa, wrzucę przepis na schab z pomarańczami i na ciasto z pomarańczami i orzechami oraz polecę pewien keks (oooo…jako dotychczasowe cukiernicze beztalencie posiłkujące się wypiekami z paczki lub kupnymi, mam się czym chwalić, bo ciasta WYSZŁY)
 
Schab z pomarańczami
 
Potrzebujemy: schab w całości i farsz: pomarańcza, śliwki suszone, żurawinę, ser pleśniowy typu Lazur, czosnek, sól, pieprz, jałowiec, liść laurowy, tymianek.
 
Schab nacieramy solą, przecinamy w środku (wbijamy nóż krojąc możliwie jak najszerzej, ale uważajmy, aby nie rozciąć porcji:)) i upychamy farsz: obraną pomarańczę w łódeczkach, cząstki sera pleśniowego, żurawinę, śliwki, czosnek w ząbkach – wszystko ciasno i wszystkiego dużo:) Schab zaszywamy wykałaczkami z obu stron, obsypujemy ziołami i śweżo zmielonym pieprzem, na wierzch kładziemy listki laurowe. Umieszczamy w naczyniu żaroodpornym, nalewamy trochę oliwy, do oliwy wrzucamy zgniecione ziarna jałowca, trochę soli i pieprzu – i do piekarnika. Na poczatku bez przykrycia, niech się zarumieni. Potem obracamy na drugą stronę – trzymamy do zarumienienia, potem z powrotem listkami do góry i przykrywamy. Od czasu do czasu podlewamy wytopionym tłuszczem…jak smakuje spróbujecie sami, a wygląda to tak:
 
 
 
 
Mięso jest niesamowicie soczyste i aromatyczne, część sera wypłynęła i utworzyła serowo – czosnkowy sosik…niebo w gębie:)
 
Ciasto z pomarańczami i orzechami
 
Na ciasto potrzebujemy:
30 dkg masła (kostka i trochę), 1,5 szklanki cukru, cukier waniliowy, 2 szklanki maki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 5 jajek, 3 łyżki kakao, 3 pomarańcze, serek homogenizowany (ja dałam cały trójkąt twarogowy i też wyszło), szczypta soli.
 Na masę potrzebujemy:
orzechy włoskie i laskowe – miseczkę sporą  (wg przepisu  20 g, ale może być więcej jak ktoś lubi), 5 dkg masła, 4 łyżki cukru, 4 łyżki miodu.
 
Pomarańcze osuszyć i sparzyć, z jednej zetrzeć skórkę (ja starłam z połowy, z całej ciasto było gorzkawe), pomarańcze obrać, pokroić w cząsktki. Masło utrzeć z cukrem, cukrem waniliowym, dodać 4 żółtka, mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, skórkę z pomarańczy – ucierać dalej. Białka z 4 jajek ubić ze szczypta soli, połaczyć delikatnie z ciastem. Odlać 1/3 ciasta i wymieszać tą 1/3 z kakao. Formę natłuścić, oprószyć mąką (forma 30×25 cm). Na spód położyć pomarańcze, zalać jasnym ciastem, na jasne – ciasto ciemne. Serek zmiksować z całym jajkiem (do twarogu dolać mleka, masa ma być jak kleik – gęsta, ale lejąca:), masę serową wylać na wierzch i do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 50 minut. Po upieczeniu ciasto wyjąć i wystudzić.
Orzechy posiekać (zawinąc w ręczniczek i potraktowac tłuczkiem:), na patelni rozpuścić masło, dodać cukru i miodu – mieszać. jak zacznie gęstnieć – dodać posiekane orzechy, wymieszać, lekko przestudzone nałożyć na ciasto.
 
O zapachu masła, miodu i cukru mówić nie będę, jest obezwładniający…ciasta upiekłam już dwa, zostały ostatnie trzy kawałki:) jest naprawdę przepyszne. Razem z całym przygotowaniem robi się je półtorej godziny, więc szybciutko (z tego 50 minut ciacho się piecze). Ale co tam będę gadać…
 
 
 
 
I jeszcze keks…do tej pory keks kojarzył mi się z puchatym ciastem a la babka cytrynowa z galaretkami w środku. Kiedy u Maszki pojawił się przepis na keksa z orzechami i innymi bakaliami, nie wahałam się ani chwili. Jako żem raptus, nie chciałam czekać do dnia następnego i zrobiłam keks na proszku do pieczenia zamiast na amoniaku i miałam dwie średnie keksówki (jakoś czułam, że nie do końca będzie to wizualnie przepiękne), a nie jak Maszka małą i średnią (czy też dużą?…poczytajcie:), to i tak liczy się SMAK! A ten był wprost genialny:) I keks nie musi leżeć – pierwszy poooszedł na ciepło, reszta (z drugiego rzutu, bo Maszka już wie jaki ma zbyt, ja jeszcze nie wiedziałam:)), w dwa późniejsze dni…Co tam będę Wam pisać – keks według Maszki:
 
 
*****
Teraz czas na noworoczne obietnice: i jak to jest z tymi obietnicami?
Po pierwsze zawsze mówimy, że schudniemy:)) Od jutra rzecz jasna…ja po odkryciu cukierniczych talentów będę miała z pewnością problem z dotrzymaniem tej obietnicy, ale co tam, tradycji musi stać się zadość:)) Muszę też Połówkę namówić, bo oboje poszaleliśmy w te święta:) Po drugie mam się  więcej ruszać, a to da się zrobić – karnet na zajęcia grupowe wykupiony, ciuchy sportowe kupione, teraz trzeba tylko dotrzeć w odpowiednie miejsce:) i zabrać się za siebie.
Po trzecie mamy też zadbać o zdrowie ogólnie, bo chorowało nam się w tym roku sporo – więcej ruchu i zrzut balastu:)) powinien pomóc i w tej materii.
Po czwarte mamy też nadzieję skończyć moja pracownię ( i wogóle dom cały:)), abym mogła ze sztalugami się rozstawić i wykończyć dwa zaczęte obrazy…Kiedy to zrobię to nie bardzo wiem, bo na kolejnym miejscu jest obrona pracy inżynierskiej:)) Ale to  czysta przyjemnść –  wszak to moje talenty tak pielęgnowane latami, moja pasja, moja praca;)
 Mam jeszcze jedną obietnicę, i jak tu stoję (no dobra – siedzę) przed Wami obiecuję: przestać wyszukiwać  tematów zastępczych…..znacie to? Macie COŚ zrobić, tego CZEGOŚ nie dośc że dużo, to jeszcze nie dokońca Wam z tym CZYMŚ po drodze…no to tak: OCHHH, brudno tu, posprzatam:)…ACHHHH i okna jakie zapaćkane – umyję…ICHHHH i jak już jestem w cugu, to i pranie zrobię, poprasuję, ….książki dawno nie czytałam, a przecież rozijać duchowo też się trzeba….no i tym sposobem mamy dom na błysk i moralnego kaca – giganta, bo i tak musimy za rogi wziąć się z nudna robotą, tyle że po nocach na ten przykład:) tak więc koniec z tym, będzie na odwrót – najpierw robota, a sprzątanie…w nagrodę?….:))
 
****
 
Kilka migawek jeszcze świątecznych, bo jutro już baloniki i sztuczne ognie….
 
 
 
 
 
 
MMMMMalinówka:)))
 
****
 
Święta z urlopem miałam podzielone na trzy części: pierwsze trzy dni harowałam jak większość, drugie trzy dni chorowałam – też jak większość:), a trzecie trzy dni…nie mogłam się za nic zabrać…Miałam lenia poświątecznego…robota oczywiście była, bo urlop był na podgonienie zaległości wzięty, a tu KISZKA… nic mi się nie chciało…
Dziś rano odgruzowałam moje karteczki z mądrymi myślami i jedna z nich powiesiłam sobie na tablicy – niezapominajce. To myśl, która podziałała na mnie swojego czasu jak kubeł zimnej wody, ale zdążyłam już obeschnąc od tego czasu:) W blogu Like a geek , który podczytuję od czasu do czasu, znalazłam obszerny wydawałoby się artykuł pod tytułem: „Trzy słowa, przez które dobrowolnie stoisz w miejscu” – i fotka ładnej blondynki.
Klikam, a tam „atrykuł”:
 
ZROBIĘ TO JUTRO
 
Tak więc napisałam posta dzisiaj, jutro wracam do pracy – jeden dzień na rozruch tak zwany, potem Nowy Rok na odpoczynek po rozruchu:)) i dalej już z górki pójdzie. Z górki? A no tak: styczeń minie szybciutko, w lutym mamy Walentynki, więc nam osłodzą ciutkę tę zimę, zresztą miesiąc krótki jest:), w marcu już słoneczko nam zaświeci więc  właściwie WIOSNA za dwa miesiące:)
A że Wielkanoc przypada nam na koniec marca, to domy siłą rzeczy wcześniej ozdobimy żonkilami, szafirkami, tulipanami i obłędnie pachnącymi hiacyntami….Planujecie już ogrody? Ja szkicuję:) Moje rabaty żyją własnym życiem, ewoluują parę razy w ciągu zimy:) Zawsze mam więcej pomysłów niż miejsca:) Chciałabym bardzo, aby ktos chwycił magicznymi palcami za cztery rogi mojego ogrodu i rozciągnął go tak z pięć razy bardziej…ale się nie da. Musze ruszyć głową jak ten skrawek zieleni powiększyć bez magicznych palców.
 
I jeszcze wisienka na torcie:
 
 
To z bloga Kasi, będziemy zamawiać nasionka z Anglii. Po absolutnym powodzeniu akcji wymiany nasionek między nami krajanami, Kasia zaproponowała nam zamawianie nasion z angielskich katalogów. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia:))) więc zapraszam do kolejnej zabawy.
Po pobieżnym rzuceniu okiem na kwiatki i dzisiejszym słoneczku łechcącym mnie po zadartym nosie, czuję wiosnę:))) I to bardzo wyraźnie.
Ufff sie napisałam. Kończę już, do następnego razu:)
 

16 komentarzy

  1. Ja też od zawsze i najbardziej na świecie chciałam być malarką… nie zostałam nią z podobnych powodów jak Ty. I zawsze potem żałowałam, że nie uciekłam wtedy z domu :). Mój zawód i praca nie mają nic współnego ze Sztuką, ale po latach, kiedy już różne sprawy poukładałam, wracam znowu do malowania :)))

  2. W Twoim blogu czuję wielka pasję! Z przepisów na schab i ciacho chętnie skorzystam. Pozdrawiam serdecznie:-)

  3. schab wygląda wspaniale, a choinka urocza 🙂
    wszystkiego dobrego na Nowy Rok!

  4. Witam w moich progach. Nasze Mamy podobnie zareagowały na nasze talenty. Liceum plastyczne odpadło w przedbiegach, bo chodziło o zawód, nie o pasje. Nigdy już nie sięgnęłam po kredki, choć stale mam zamiar.
    Dobrego roku!

    • Gaju, kupuj kredki, kochana i do roboty:) Choćby dla samej siebie. A jakie kredki teraz kupić można…hoho! Sama radość kupowania i eksperymentowania z nimi:)Zamiast nowej bluzki:P

  5. Po dzisiejszym poście widzę, że oprócz talentów malarsko-kulinarnych również literacko nie najgorzej dajesz sobie radę:))
    Życzę Ci abyś wszystkie je rozwijała przez następne 365 dni i aby zdrówko dopisywało!!!

    • Bustani, Tobie równiez wszystkiego najlepszego na ten Nowy Rok! Literacko powiadasz? Może kiedys wydam bajki dla dzieci:)Albo dla dorosłych:P…

  6. Ale postanowień, życzę by Ci się wszystkie spełniły :)Wszystkiego najlepszego, rozwijaj swoje talenty, do mnie dzisiaj najbardziej przemówił Twój talent kulinarny 🙂
    Szczęśliwego Nowego Roku!
    Pozdrawiam serdecznie.

    • Tobie również wszystkiego najlepszego na Nowy Rok! Talenty rozwijam, kulinarne również: przychodząc z pracy do pracy:) robić będę golonki w piwie z kapustą zasmażaną…już mam ślinotok…

  7. Piękną masz pasję…i tak ładnie o niej piszesz:) Skoncz tą pracownię kochana i…do roboty. Tylko melduj na bieżąco co z pod Twojego pędzla wychodzi:)))
    A malinówka…mmm pysznie wygląda!!!

  8. Cześć
    Doskonale Cię rozumiem ja też miałam inną pasję ale musiałam robić coś innego , nawet posta u siebie z tym zrobiłam pt. nie deptać marzeń , moja 15 letnia córa też maluje , dwa lata temu to zarzuciła a dzięki moim blogowym koleżanką znów maluje , nawet namalowała dwa obrazy na mój świąteczny konkurs i uwierzyła w siebie .
    Serdecznie Cię pozdrawiam i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku życzę Ilona

    • Pasji nie powinno się zarzucać, mozna je co najwyżej odstawić na półkę, na lepsze czasy:) Córci życzę powodzenia i niech nigdy więcej "nie zarzuca":) Post podczytam po pracy:) Pozdrawiam i Szczęśliwego Nowego Roku życzę:)

  9. Anonimowy

    Uwielbiam tu spędzać czas, czytać, oglądać fotki. Czasami po kilka razy. Jakoś tak miło, ciepło, swojsko się robi… trochę nawet domowo i rodzinnie. Zawsze wpadam w zadumę i refleksję… Bardzo lubię Twoje tematy, brakuje mi tylko psiaków, które kocham nad życie. Pozdrawiam serdecznie.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*