Kominkowe klimaty, jesienna Wena Twórcza do pary z Nostalgią i coś na rozgrzewkę

Dziś będzie baaaardzo długi post. Długi post na dłuższe (o
całą godzinę!!) niż tydzień temu wieczory przy kominku, świeczkach, ciepłych
kocykach, wełnianych skarpetach, pledach i polarkach.  Z gorącym kubkiem czegokolwiek na rozgrzewkę.
Albo z termoforkiem rozkosznie grzejącym tam, gdzie go przyłożymy…
Kominek to naprawdę fajna rzecz:) Kto nie ma kominka, a ma
możliwość jego podłączenia – KONIECZNIE powinien to zrobić! U nas stoi póki co
żeliwna koza (bardzo stylowa koza:)) i
dzięki owej kozie ogrzewanie odpalamy dopiero jak temperatura na dłużej zejdzie w okolice zera. Do tego czasu kominek w zupełności wystarcza.  Docelowo kominki będą AŻ trzy, w tym jeden
najprawdziwszy, z gigantyczną belką do…wieszania na niej łańcucha świerkowego i
świątecznych skarpet.  No cóż – za to
łazienkę mamy tylko jedną… ale każdy dom ma inne priorytety:))

Kto jednak nie ma możliwości
korzystania z dobrodziejstw kominka – niech się przytuli do kaloryfera, albo
termoforka w wełnianym kubraczku i  chociaż świeczki pozapala…najlepiej zapachowe.
Ja mam fioła na ich punkcie. Pachnie w zależności od nastroju: wanilią,
cynamonem, różami i konwalią, owocami leśnymi… Tak więc jak mamy już odpalony
kominek i/albo świeczki, na nogach wełniane skarpety (najlepsze skarpety na
świecie robią Babcie!!!), na kolanach ciepły kocyk, na plecach szal, żeby zimno
wkradające się przez niedomknięte drzwi nie 
smyrało nas po plecach:),  przy boku
książka, gazeta, blok i kredki:) lub
laptop do czytania/serfowania po sieci, a do tego… no właśnie. Co do tego, żeby
nie dać się szarudze za oknem?

 
 

Kiedy spada pierwszy śnieg, albo pierwszy raz temperatura
staje się minusowa, tradycyjnie już w naszym domu pachnie goździkami, cynamonem,
imbirem, pomarańczami i…grzanym winem:)))
Grzaniec. Nie pijamy go w żadną inną
porę roku i jest tak samo wyczekiwany jak karp na Wigilię czy pieczenie
świątecznych pierników w Mikołajki… Każdy dom ma takie swoje tradycje – jedne
wynosi się z domu rodzinnego i one dominują, w innych domach  mieszają się tradycje dwóch rodzin, jeszcze
inne tradycje czy rytuały wymyśla się samemu. Takie celebrowanie rytuałów i to tylko w
jakimś szczególnym czasie ma swój nieodparty urok i naprawdę warto o to zadbać
!

        GRZANE WINO
  • ·        
    Butelka wina (ja kupuję półwytrawne lub
    półsłodkie)
  • ·       
    Przyprawy: cynamon, imbir (najlepszy świeżo
    starty, ale wówczas niewiele, bo jest   mocniejszy w smaku niż suszony!),
    goździki
  • ·        
    Miód
  • ·        
    Pomarańcze lub mandarynki
Zawartość
butelki wlewamy do garnka, dodajemy przyprawy (wedle uznania) i miód.
Podgrzewamy, ale NIE GOTUJEMY! Do szklanicy wyciskamy sok z połówki pomarańczy,
pomarańcze (lub mandarynki) dzielimy na cząstki i również wrzucamy do
szklanicy.
Kiedy
miód rozpuści się w naszym winie, wlewamy grzańca do szklanek. Zapach jaki się
przy tym unosi jest tak BOSKI po prostu. Pijemy ciepłe, można w wannie w gorącej
kąpieli z pianką ale wówczas „bierze” dwa razy mocniej:))
Dla młodzieży albo niepijących dorosłych serwuję gorącą herbatę
z cytryną i miodem, albo KAKAO z pianką:))
Pychotka! Odkąd a naszej kuchni zagościł ekspres do kawy, Dziecię pija tylko
kakao z pianką…
 

 A na rozgrzewkę po pracy w ogrodzie polecam zupę. Właściwie każdą, bo to najlepsza moim zdaniem potrawa na jesienne czy zimowe chłody: syci, grzeje  i SMAKUJE🙂 Moja zupa to hicior ostatnich dni, chociaż wcale na hicior  nie wygląda:)
Wykorzystałam marchew i pietruszkę od  Sąsiadki, cukinię jeszcze nie przerobioną, standardowo cebulę, czosnek i zioła. Nagotowałam to na kurczaku, do wywaru dodałam liść laurowy i ziele angielskie, lubczyk i mrożoną nać pietruszki. Marchew, korzeń pietruszki, cebula i cukinia to podstawa, później dorzuciłam jeszcze pokrojone ziemniaki i utarte w moździerzu: pieprz kolorowy, oregano i świeże listki pietruszki. Krócej gotowana zupa jest klarowna, ale kiedy ziemniaki się trochę rozgotują, to skrobia z nich ładnie zagęszcza nam całość. 

Od dawna nie używam w kuchni ŻADNYCH przypraw mieszanych typu: do grilla, do kapusty, do ziemniaków…ani kostek rosołowych, weget czy innych takich wynalazków. 

Dobrze dobrane zioła i LUBCZYK (maggi inaczej) wydobywają wspaniale smak każdej zupy czy potrawy. I każda z nich smakuje inaczej, a nie ma smaku…glutaminianu sodu:)))

Ostatniej zupy nie zdążyłam uchwycić w kadrze, tym razem aparat wyciągnęłam zanim zawołałam moich chłopaków na obiad. Mój nos mnie nie mylił – po dokładkach garnek został pusty. To chyba najpiękniejsze „dziękuję” jakie można … zobaczyć:)))

 

 

Kiedy pogoda dopisuje i czas
pozwala, zabieramy naszego Sierściucha i idziemy na spacer do lasu. Stamtąd
przytargam zawsze sporo zielska i badyli, hub, kory wszelakiej, poskręcanych
gałęzi czy dziwacznych pieńków. Czasami odkładam takie większe znalezisko na
pobocze i wracam po spacerze samochodem:)
Mam już wówczas pomysł na wykorzystanie takiego cuda, a jak nie mam to wiem, że
i tak wkrótce Wena mnie dopadnie.  Więc
zbieram. Czego nie znajdę – kupuję. Na zakupy takie raczej nie zabieram Drugiej
Połowy, bo on ma nieco inne priorytety (cement na ten przykład, albo cegiełki
jakieś…), więc po co ma się denerwować:)
Ja natomiast kiedy wpadnę w regały hurtowni florystycznych czy ogrodniczych…szkoda
słów. Za każdym razem kupuję „trochę” pierdółek, które później wykorzystuję,
często wielokrotnie. Maniakalnie podbieram też z warsztatu sznurki, druciki,
blaszki różniste – zawsze się przydadzą. Póki co posegregowane czekają w
pudłach na moją nową pracownię (robi się właśnie), bo na razie za pracownię,
gabinet (mój i Połówki Szanownej), sypialnię i miejsce wypoczynku w jednym  służy nam
pokoik o gigantycznym metrażu…9 m kw:) 
Połówce „robi się” też gabinet, taki
prawdziwy, co by nikt mu w papierach nie grzebał, że niby na stoliku leżą porozwalane i
kubka z kawą nawet nie ma gdzie postawić (to ja tak podobno uważam:)) Ale dość utyskiwania,
poniżej stroiki wszelkiej maści (te akurat przygotowywałam na cmentarz i do
domu ).
Zbierając więc suche strąki,
szyszki, wygrzebując z moich kartonów owoce lotosu, orzeszki różnej maści,
wykorzystując gąbkę florystyczną (inną do suchych i inna do żywych), ścięte
gałązki brzozy, gałązki modrzewiowe z szyszeczkami , sznurek czy drucik i klej
florystyczny, tworzę tak sobie jesiennie na fali Weny Twórczej…
Te kompozycje powstały do domu, do łazienki. Wykorzystałam gąbkę florystyczna do suchych roślin i ułożyłam bukiety. Jałowiec i żywotnik był ze strzyżonych drzewek – leżą „na kupie” w ogrodzie i podsychają, a ja od czasu do czasu podbieram trochę ładniejszych gałązek:)
Poniżej kompozycja z żywych kwiatów do przedpokoju (wrzosiec, bluszcz i widliczka), a także ozdobna miniaturowa dynia i znaleziona w lesie huba. Taka kompozycja wyniosła mnie (razem z koszykiem) 28 zł. Nie kupiłabym „gotowca” za taką cenę:) A takie układanki to czysta przyjemność:))

 ****
Do fali Weny Twórczej dołącza się zawsze Nostalgia i
Wspomnienia… wszystko zwalnia w te listopadowe dni. Każdy ma czas… Każdy wspomina… Każdy
pamięta…
Tworząc takie stroiki czy spacerując po kostki w jesiennych,
szeleszczących liściach w myślach zawsze odtwarzam sobie listę nieobecności… i
wspominam: 
…jak to drzewiej kobiety miały przechlapane, bo jak tu karierę
robić, skoro w domu tyle dzieci, nie ma pralki, ani kuchenki mikrofalowej –
trzeba co dzień w piecu rozpalić, drewna narąbać, wody ze studni przynieść…a
jednak szczęście jakaś bije z tych twarzy, bo był CZAS (pomimo wszystko, był
czas dla Rodziny)…

…jak to każdy mężczyzna prawdziwy na zew Ziemi Ojczystej
szedł w bój, często ostatni, jak to wojna okrutnie rozdzielała Rodziny stawiając
je czasami po dwóch stronach barykady…
…jak to pomimo tej wojny ludzie kochali się, na świat
przychodziły dzieci, kwitły przyjaźnie…

…jak kiedyś w piłkę grano:)))
niekoniecznie za ciężkie pieniądze, ale za to z sukcesami …
…jak ludzie zmieniają się, jak dorastają…
…jak
jedne młodzieńcze przyjaźnie trwają po wsze czasy, a inne rozpadają się w pył…
…jak Babcia podarowała mi ostatnie wełniane skarpety, a te
mają już 12 lat, jak smakowały jej racuchy z jabłkami, jak z Dziadkiem
wybierałam jajka z kurnika, jak uczył mnie rozróżniać grzyby w lesie i jadalne
jagody, jak uczył, że Przyrodę trzeba szanować, a w lesie się nie krzyczy, bo
Duch Lasu wówczas gniewa się i ścieżki okrutnie gmatwa, że i przez trzy dni z tegoż
lasu wyjść nie można…
Pamiętam opowieści snute przez Prababcię o swoim Mężu
ukochanym, jaki to z niego był przedobry człowiek…
Pamiętam też Mamę moją,
jak rozmawiałyśmy do późna w nocy o przemijaniu, o miłościach, smutkach  i  radościach… o życiu po prostu…

Im zawdzięczam to, kim teraz jestem. Oni mnie kształtowali. Oni dali mi życie.
 
I wiem, że póki wspominać Ich
będę, to Oni tak naprawdę nie odejdą, nie odpłyną, trwać będą we mnie, w moich dzieciach
i wnukach i w naszych  o Nich
wspomnieniach:)

   

Zima idzie…pomalutku, po cichutku
wkrada się w nasze ogrody…Doszły mnie słuchy, że w niektórych stronach naszego kraju to weszła z impetem raczej:)
 
 

Cóż…czas się do niej przygotować. I cieszyć się mimo wszystko:
piernikami, Świętami, spotkaniami z Rodziną, prószącym śniegiem, malowanymi kwiatami na szybach, wspólnymi zabawami i takimi oto
widokami;)

Ale was zmroziłam:):)
co? 

Kurtki szykować, narty smarować!!!

 I GRZAŃCA GRZAĆ !!!:)))
****
Stare zdjęcia pochodzą z mojego albumu rodzinnego – nie sygnowałam ich, aby nie psuć klimatu, jednak są własnością prywatną i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie bez mojej akceptacji.

 

4 komentarze

  1. Witaj, piękne zdjęcia (te z albumu), lubię takie klimaty. A to ostatnie to skąd?
    Magda

    • Dziękuję:) Ostatnie to szczyt na Śnieżniku w Sudetach – wschód słońca ponad…chmurami. Droga jak u Królowej Śniegu – niezapomniane wrażenia:)

  2. Niesamowite te stare zdjęcia! To chyba lata 20-te? Albo i wcześniej. Super że przetrwały.
    Kominek też super, aż czuje się ciepełko, z daleka grzeje. My też pijemy grzańca, ale z reguły na święta. Pozdrawiam, będę zaglądać częściej.
    G.

    • Strzegę ich jak oka w głowie:) Niektóre są znacznie wcześniejsze niż lata 20-te, myślę że to lata 80-te XIX wieku. Są jeszcze starsze, ale w bardzo kiepskim stanie, więc nie publikowałam. Niestety nie do wszystkich mam dokumenty, nie wszystkie są też opisane.Składam rodzinną historię z opowieści jak z puzzli:) Uwielbiam się parać takimi detektywistycznymi poszukiwaniami:)
      Pozdrawiam:)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*