Trzeci wymiar….

Trzeci wymiar. Magiczny i zapierający dech w piersiach. Oddający głębię, zmuszający nie tylko do wysiłku, ale też (a może przede wszystkim) do myślenia. Powalający na kolana. Odsłaniający słabości ducha i ciała. Piekny, nieobliczalny, zabójczy. Zmienny jak kapryśna panna.
Mój trzeci wymiar ukochany.
GÓRY.
W świetle ostatnich wydarzeń na Broad Peak nie mogłam nic nie napisać. Kiedy byłam „piękna i młoda” jak każdy niemal człowiek poszukiwałam przygód i kozaczyłam:) Kozaczyłam również w górach. Szczęściem nigdy nie skończyło się źle, ale mogło i to nie jeden raz… Wiek nauczył mnie pokory i odpowiedzialności, niemniej wówczas rozpoczęłam zmagania sama ze sobą i ze swoimi słabościami. W górach rzecz jasna, bo moim skromnym zdaniem nie ma lepszego na świecie miejsca aby uświadomić sobie swoją wielkość (bo się weszło, zdobyło, dało się radę) i maluczkość jednocześnie…widząć świat z perspektywy chmur jest się wolnym od wszystkiego. To chyba jeden z celów, dla których ludzi tak gna na szczyty – aby poczuć tą wolność, ten bezmiar, usłyszeć tą ciszę.
Góry rzuciły mnie na kolana cztery razy. Dosłownie rzuciły na kolana. Opuściły mnie siły, skończył się prowiant, było zimno i ciemno. Zapłakałam. Widziałam przed sobą pionowa ścianę rozpaczy i nie miałam sił ani czasu, aby wrócić. Zawiodły siły fizyczne, przecenione zanadto. Zbierałam więc siły ducha  i szłam do przodu – za każdym razem do przodu, do celu, na szczyt…i docierałam:) Ale wiem, że mogłam nie dotrzeć. I choć nigdy nie zdobywałam bardzo wysokich gór, to i na moich szlakach spotykałam krzyże…bo ktoś przecenił siebie, swoje umiejętności, swoje siły i nie dał rady podniść się z tych kolan…
Sił fizycznych (lub ich braku) i ogólnej kondycji  nie należy nigdy lekceważyć. Niemniej w górach na równie z tężyzną fizyczną liczy się hart ducha. Pokrzepiające słowo towarzyszy potrafi również działać cuda – w góry nie chodzi się samemu. Nigdy nie powinno się złamać tej zasady. Kompan niekoniecznie musi mieć dwie nogi  – czasami zdarzają się cztery:)
Orion jest wszechstronnie uzdolniony:)
Na tych kamlotach przesiedziałam trochę czasu, położyłam się i gapiłam w przewalające się po błękitnym niebie chmury…wokół było krystaliczne powietrze i cisza. Żadnego człowieka (oprócz Połówki rzecz jasna). Było lato, a tam ZERO komarów – za to kocham góry po stokroć bardziej:) Uwierzcie mi, nie chciało się schodzić…
Czasami, głęboko w gęstwinie, na szlaku znanym tylko wtajemniczonym (doprawdy droga prowadząca do tego miejsca mogłaby być uznana za ścieżkę uczęszczaną przez wyjątkowo drobne i smukłe zwierzątka, tak była wąska i ukryta…) znajduję się Chatki – bez wody, prądu, gazu, ogrzewania czy toalety:) Woda ze strumienia, w kuchni jeden piec opalany drewnem (na nim też gotowanie), prąd zbędny, goście wszelacy mile widziani. Toaleta za czwartym buczkiem po lewej stronie od piątej jodły…czyli gdziekolwiek:) byle daleko od domku i od nawietrznej:) W takich miejscach spotykają się różni ludzie, mogą spędzić tu godzinę, dwie, dzień, tydzień, a nawet…lata (co się często zdarza, sama znam takich twardzieli). Spanie na siennikach na poddaszu, „na kupie”, czyli wszyscy razem. Na szkołę przetrwania i próbę charakteru nadaje się w sam raz.
Góry maja też swoje skarby, których nigdy nie spotkałam na nizinach w takich ilościach i rozmiarach:) Rozsądnie i z poszanowaniem dla Przyrody, można z nich śmiało korzystać 🙂 
Ale mają też swoje groźne oblicze – na kolana rzucaja ludzi, w pył potrafią zmienić cały dobytek, choćby nie wiem jak solidnie był zabezpieczony czy zbudowany…
Zniszczeń dokonała rzeka (strumień właściwie…) którą można pokonać jednym, zdrowym susem. Wezbrane wody podmyły dom wczasowy Słowik (tu na zdjęciu ruiny), którego ściany zaczęły się zapadać. Wcześniej w błyskawicznym tempie ewakuowano stamtąd dzieci, które w ośrodku wypoczywały…Wszyscy byli o włos od tragedii…  domu wczasowego posostało kilka ścian, kupa gruzu, gdzieniegdzie widać łóżka opuszczone w pośpiechu, stoliki, fragmenty kafli na ścianach…Woda to żywioł. Góry to żywioł….zmienne, kapryśne, piękne i niebezpieczne, niczym Femme Fatale…
Przestrzeń jednak woła, wzywa, cisza dzwoni, przenika, daje odpocząć myślom, daje posłuchać tego, czego na codzień nie słyszymy – głosu własnego wnętrza…Zimą, latem, jesienią czy wiosną – góry piękne są zawsze:) Rzucają wyzwanie – a My podnosimy rękawicę…
No dobra……..są piękne prawie zawsze…………..
Jadąc w najbardziej dzikie (odkąd pamiętam) góry naszego kraju, góry w których jak słyszałam (dawno co prawda, ale przecież świat nie idzie do przodu AŻ TAK SZYBKO!!!) łatwiej spotkać niedźwiedzia niż drugiego człowieka, przeżyłam maleńki szok:):):) Korki były jak na Niestachowskiej o 7 rano, jak na Królowej Jadwigi, która jest przejezdna przez ułamek dnia zaledwie…MASAKRA…. Podobno w Tatrach jest tak samo, tyle że przez cały rok.
 Pozostaną mi więc dzikie Karpaty na deserek:)
Niepopularnie rzeknę, iż nie dziwię się niektórym, że schodzą ze szlaków. W takim tłumie, pozdrawiając każdego (taki zwyczaj) łatwiej sie nagrać ze swoim „dzień dobry” czy „cześć” – przynajmniej w gardle nie zasycha:) O antropofobii której można się nabawić nie wspomnę.
A nie ludzi czlowiek szuka w górach, nie tłumu, nie gwaru – szuka ciszy i spokoju, bezkresu i możliwości zmierzenia się z własnymi słabościami, nad którymi winien pracować całe życie…
 Kawałek Nieba.
Uśmiech Ducha Gór.
Cisza.
Nic, tylko wiatr.
Pozdrawiam wszystkich Nieobecnych…


11 komentarzy

  1. Witam:) Lina co do psów w Bieszczadach, to zdania były podzielone, widziałam również wędrowców (bo nie nazwałabym ich turystami) z psami na terenie BPN i nikt się właściwie nie czepiał. Ale to ryzykowne.
    "Ta" Chatka jest pod Śnieżnikiem, koło Czarciego Gronia. Trudno do niej dotrzeć, bo leży poza szlakiem i właściwie to co do niej prowadzi ciężko nazwać drogą:) W Bieszczadach jest Chata Socjologa na szczycie Otrytu, ta ma "stałego" gospodarza i posiada cennik noclegowy:)
    Pozdrawiam i koniecznie odwiedź oba urokliwe miejsca!

  2. Jak pięknie! Zauroczyły mnie czarodziejskie zdjęcia i magiczne słowa, przeniosłam się w inny świat. My powoli poznajemy Góry, ponieważ na pierwszym miejscu 'naszych ukochanych miejsc' są Mazury. Majówki w Bieszczadach, a w zimie pierwsza wyprawa w Tatry (oczywiście, łagodny szlak). I ciągle chcemy więcej i więcej. Już nie mogę się doczekać 30 kwietnia, kiedy znów odwiedzę Bieszczady 🙂
    A ta chatka, to gdzie się znajduje, w Bieszczadach? Napisz proszę 🙂
    W Bieszczadach można wchodzić z psiakami np na Dwernik Kamień czy ścieżki przyrodnicze. Generalnie nie wolno wchodzić na szlaki przechodzące przez BPN. Ale jeśli wejdzie się wcześniej niż zaczyna się sprzedać biletów na szlaki, to można przemycić pieska 🙂 Z tego co już się zdążyłam zorientować to w Bieszczadach jest wyraźnie i jasno oznaczone, gdzie można zabrać Stwora ze sobą, a gdzie jest zakaz 🙂 Ale najlepiej pytać miejscowych 🙂
    Pozdrawiam ciepło z zasypanego śniegiem miasteczka 🙂
    Lina

  3. Anonimowy

    Bardzo tęsknię za górami. Dawno nie miałam okazji pozachwycać się ich pięknem. Myślałam, że mam problem nie do przeskoczenia. A ów problem waży 4 kg, ma 4 łapki i wabi się Rasty. Ale widzę, że Ty na szlaku jesteś z piecholem. Zatem bardzo gorąco proszę o informacje gdzie, w jakich górach (w Polsce) można jeszcze swobodnie, legalnie wędrować po szlakach z czworonożnymi przyjaciółmi. Nie mam zamiaru łamać "zakazów wstępu z psem" i płacić mandatów. Pozdrawiam. Magda

    • My byliśmy w masywie Śnieżnika. Wędrowców z psami było sporo, nie słyszałam o zakazach (oprócz proboszcza na Marii Śnieżnej, który lubuje się we wszystkich możliwych donosach, a kościół i całą górę traktuje jak własny folwark czy prywatne podwórko zakazując wszystkiego, co dobitnie "ogłaszają" poustawiane wszędzie tablice…) W Bieszczadach był zakaz, ale ludzie chodzili: warunek mocna smycz i kaganiec oraz świadomość, że w starciu z choćby niedźwiedziem tracimy swojego psa. A niedźwiedzie łażą po mniej uczęszczanych szlakach bez najmniejszych oporów. O wypadzie z psem w Tatry zapomnij, tam się mysz nie prześlizgnie, nawet z chomikiem Cię nie wpuszczą:)Zreszta tam Orion nie dałby rady, Rasty zapewne również. To samo w Beskidach i Pieninach. Najbezpieczniej jednak zorientować się (choćby zadzwonić) w miejsce gdzie chcecie nocować, miejscowi najlepiej znają panujące obyczaje. Pozdrawiam:)

    • Anonimowy

      Serdeczne dzięki za informacje.
      Już nie mogę doczekać się Twojego świątecznego wpisu. Tak pięknie o wszystkim piszesz. Lubię tu spędzać czas. Magda

  4. Po przeczytaniu nasuwa mi się jedna myśl: PASJA!!! Czuć to w każdym przeczytanym słowie…pięknie…ale i niebezpiecznie…I tak jak piszesz ta satysfakcja, że pokonało się samego siebie, swoje zmęczenie. Piękne zdjęcia i mam pytanie: czy zdjęcie na którym widać dużo turystów wchodzących i schodzących to czarny szlak na Chojnik?

  5. Mnie ten temat rownież poruszył, nawet opisałam na swoim blogu. Ty rzucasz inne światło na tę historię za co Ci dziękuję.
    Miłego dnia

    • Paulino, przeczytałam twój wpis:) Masz prawo się złościć, ja pewnie też bym się złościła, gdyby to mój mąż się wspinał, a ja siedziałabym w domu z dzieckiem, w wiecznej niepewności. Ze strony wspinającego się wygląda to jednak nieco inaczej i ja to rozumiem. Pasji nie mozna pokonać, nie można przeskoczyć i nie mozna zabić. Jeśli się to zrobi – wraz z pasją zniszczy się człowieka. Biorąc kogoś za męża/żonę wie się, jaką ta osoba ma pasję, czym się zajmuje i "bierze się" takiego kogoś z dobrodziejstwem inwentarza. Jedni nurkuja, inni się wpsinają, jeszcze inni żeglują. Są tacy, co grają w piłkę, serfują, zjeżdżają na nartach…każda z tych rzeczy potencjalnie może pozbawić życia lub doprowadzić do urazu i kalectwa. Jak to usłyszałam ostatnio: jakby ktoś wiedział, że się przewróci, toby usiadł. Pozdrawiam serdecznie:)

  6. Gory sa wspaniale ale niestety mam wielki respekt przed nimi.Ciesze sie ze jestes zdrowa i cala bo to najwazniejsze. Sliczne zdjecia ale oczywiscie na zywo to cos innengo.
    pozdrawiam serdecznie Maggi

    • Maggis, na żywo to szczęka opada:)Ja nie mam respektu, góry mnie nie przerażają, ale przyciągają. Nawet po przeżytej w nich burzy z piorunami i gradem, który narobił mi siniakow na ramionach i walił po głowie, mieliśmy niezły humor i nawet żarty się nas trzymały. Teoretycznie znam granice, ale ciągle je przesuwam:) Tak już mam. Pozdrawiam.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*