Czasowe roszady

Pogoda pokrzyżowała mi wszystkie weekendowe plany. I to ta przepiękna, sobotnia i ta dzisiejsza, która nie pozwalała momentami dojrzeć czubka własnego nosa…

W piątek przywieziono nam drewno do kominka – całe 2 m sześcienne, więc było co obrabiać. Do tego mój Duży Mężczyzna zawalił samochód dachówkami nabytymi w celu uzupełnienia braków w wiatowym dachu, Mały Mężczyzna zaś wiercił dziurę w brzuchu, bo potrzebował nowe buty, dres na trening i jeszcze masę innych, niezwykle potrzebnych drobiazgów… Do tego doszedł mecz na którym koniecznie być musiał, co z kolei kolidowało z MOIMI zakupami wieczorną wizytą u znajomych… Była więc ostra jazda bez trzymanki, z misternie zapisanego planu wyszło jedno wielkie NIC, a „improwizacja” to było moje drugie imię…Jeżeli ktoś zna patent na klonowanie siebie samego, albo rozciągnięcie doby – niechaj się podzieli, pliiiissss…..

Poratowałam się gorącą kąpielą w pachnącej pianie, przy świeczkach pachnących różami i konwaliami oraz kieliszeczkiem malinówki. Mogę już pisać, choć właściwie nie do końca, bo malinówkowe porcje słodyczy dziwnie się rozmnożyły:)))
Sobota piękna i słoneczna rozpoczęła się śniadaniem kolorowym i radosnym, jak na tak ładny dzień przystało.

Aż nie chce się wierzyć, że zdjęcia te dzieli tylko jeden dzień…
Plan wykonany został w 80 %, tzn. drewno porąbane, zabezpieczone i teraz zima nam nie straszna, dachówki położone i teraz może nam padać, a auta i tak będą suche:), dom wysprzątany i wypachniony, pranie zrobione, część nasionek do zabawy z wielką wymianą zebrana, jesienny wianek na drzwi zrobiony, buty, dres i inne pierdoły zakupione, mecz zaliczony (wygrali 1:0 !!!), wizyta u znajomych bardzo udana… Moje zakupy również się dokonały – mam nowe krzesło, które ma dbać o mój chory kręgosłup. Jako że ma to być moje krzesełko, musiało też zadbać o moje gusta estetyczne, jest więc…wiklinowe. Mam też półkę na mądre książki i tablicę – niezapominajkę, farbę akrylową do bielenia mebli i wszelkie potrzebne akcesoria do tegoż zadania. O tzw. pierdółkach nie wspominam, bo świeczek na ten przykład nakupiłam takie ilości, jakby zasilanie miało siąść na pół roku co najmniej:))

Zakupiłam też hurtowo cebule wiosennych kwiatów – będziemy sadzić:)) Zaszalałam i mam hiacynty w trzech odmianach, niezliczoną ilość krokusów, zawilce i ogrom tulipanów. Te ostatnie kupuję sukcesywnie już od sierpnia, co tydzień troszkę, więc nazbierało się ich:)  Tulipany kupuję w różnych odmianach i kolorach, sadzę je plamami, maluję nimi, jak impresjoności malowali swoje obrazy… na wiosnę wychodzą przepiękne kompozycje. Ale zanim wiosna – trzeba przygotować się do zimy. Z racji tego, że nie wolno mi niczego dźwigać, a po konsultacji z neurologiem mam zakaz chwytania za łopatę, zakupiłam również widły amerykańskie. Te chwytać mi wolno, co skwapliwie wykorzystam:) i zabiorę się wkrótce do pracy. Do fryzjera jednak nie dotarłam…

W sobotę zdążyłam posegregować i zebrać materiały na domek dla owadów. Przygotowałam wszystko skwapliwie, dokupiłam trochę drobiazgów, których nie się nie doszukałam i miałam zabrać się do pracy dzisiaj (w imię odstresowania, bo nic tak nie wpływa na psychiczne zdrowie jak poszatkowanie desek, łamanie patyków czy wiercenie dziur w drewnianych klockach). Ale pogoda nie dopisała, nie mogłabym zrobić żadnych zdjęć, bo w warsztacie i światło ku temu paskudne i otoczenie nieciekawe (warsztatowych mebli nie pozwolono mi „upiększyć”, więc moim zdaniem nie nadają się ABSOLUTNIE, aby je fotografować i pokazywać publicznie:)

Domek jest na planie, poniżej szkic z opisem i lista potrzebnych materiałów. Nie podam wymiarów, bo większość moich desek to odpady – będę klecić z resztek po prostu. A domek można dowolnie rozbudowywać, więc wielkość pozostawiam Wam.
Jak widać potrzebne będą deski szkieletowe o dowolnych wymiarach (te najlepiej kupić, bo nie każdy ma tak długie i równe „resztki materiałów”, deseczki – przegródki, glina, słoma, puste pędy roślin (trzcina, malina, bambus, rabarbar – ja mam, bo pozwalam mu zakwitnąć), sucha trawa, kora, szyszki, patyki, resztki cegieł z otworami (pustaki), połamana ceramika, najlepiej gliniana, drobne kamienie oraz pnie z nawierconymi otworami różnej średnicy i głębokości. Głębokość takiego domku nie powinna być mniejsza niż 20 cm.  Musimy mieć jeszcze zamknięcia dla domków trzmielowych (te powinny mieć optymalne wymiary 20x20x20, więc takie powinny być też fronty).
Aha! Jeszcze nogi. Pamiętamy, że muszą być wkopane w ziemię i to w zależności od gabarytów domku – minimum na pół metra! 
Pokażę jeszcze domki mniejsze, tylko dla murarek na przykład, albo proste domki dla złotooków. Ten to prawdziwy hotel owadzi – tamte mogę być wielkości budki lęgowej dla ptaków. 
cd. nastąpi wkrótce:))

Dziś już mówię dobranoc. Pchły na noc….

2 komentarze

  1. Czym malujesz taki domek? Pytam, bo każdy radzi inaczej, a na niektórych zdjęciach które znalazłam domki są pomalowane farbą olejną na jakiś kolor.
    Piękny ogródek! Podoba mi się też strumień, jest bardzo naturalny.
    Pozdrawiam
    Basia

    • Basiu, domek właściwie nie powinien być w ogóle pomalowany, a już na pewno nie dla trzmieli. Niemniej wówczas rozpadłby się i spróchniał po jakimś czasie. Dlatego zabezpieczam mu nogi (zwłaszcza te wkopane, można zastosować szpile metalowe, ale to dotyczy solidnych nóg. Drobniejsze zabezpieczę lepikiem i folią budowlaną) i maluję go z zewnątrz, wewnątrz zostaje surowy, nieoheblowany. Ja używam do tego impregnatu do drewna Vidaron.
      Pozdrawiam:)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*