Drzewa w przestrzeni

Pociąg odjeżdżał o świcie. Bilet kupiony, miejsce zarezerwowane – jadę w daleki świat, a dokładniej do stolicy. Dużo czasu na zwiedzanie nie miałam, właściwie nie miałam go wcale:)

Mogłam zostać co prawda na weekend, ale zapowiadana już tydzień wcześniej piękna pogoda skutecznie mnie do tego zniechęciła. W domu czekało malowanie pokoju młodzieży, składanie szklarni, pikowanie siewek… co tam Warszawa:) Pierwszy – drugi dzień wiosny. Wstające słońce świeciło mocno, jasno i pewnie – zapowiadał się przepiękny dzień.

Nie zliczę, ile po drodze spotkałam kicających przez pola zajęcy, skubiących świeżą trawę saren, były bażanty i skrzydlaci drapieżcy siedzący na polnych słupach i kołkach bacznie obserwujących okolicę. Słońce dzieliło jedno niebo wraz z Księżycem, ziemia co chwila zmieniała barwy – od czarnej, mokrej i ciężkiej po złotobrązową, mocno piaszczystą.
Pola zaorane w równiutkie rzędy, jedne jeszcze puste (choć nie martwe) inne zieleniły się oziminą. Drzewa stały wzdłuż rowów i dróg polnych niczym szpalery strażników – czego strzegły? Nie wiadomo, skarbów jakiś zapewne:)
Kolorowe domki ożywiały krajobraz, nie wszystkie ładne, czyste, estetyczne – ale dziś jakoś nie raziło to moich oczu – ostre poranne słońce sprawiało, że świat wypiękniał. Jedynymi zgrzytami w tej harmonii człowiek z przyrodą były ogromne słupy kratowe połączone kilometrami grubych drutów czy wyniosłe, surowe wiatraki obracające leniwie ogromnymi skrzydłami. Reszta świata zachwycała…
Przyglądałam się szachownicy pól, nie były duże, nie ciągnęły się monokulturą po horyzont. Każdy kolor na tym patchworku Natury oddzielały miedze. Jedne szersze, inne węższe, ale były:) Są bardzo ważne dla środowiska, od dawna przyrodnicy bili na alarm, że miedze zanikają… takie niezaorane pasy między polami to enklawa dla wielu roślin i zwierząt, miejsce schronienia i rozrodu – pliszka żółta choćby gniazduje właśnie na miedzy. Są też gatunki roślin czy owadów, które występują TYLKO na miedzy. Zresztą… miedza to cholernie ważna rzecz… od zawsze tak było.
Do wzrostu bioróżnorodności (tak ważnej dla nas wszystkich!) przyczyniają się również drzewa rozrzucone tu i ówdzie po polach – widziałam te grupki, zadrzewienia śródpolne, między nimi oczka wodne, drzewa samotne, drzewa przy rowach, drzewa wzdłuż drogi…
Malownicze wierzby (pal licho, że głowione…), romantyczne brzozy, wyniosłe jesiony, strzeliste olchy, albo owocowe – grusze, jabłonie, ałycze…jechaliście kiedyś rowerem polna droga obsadzoną gruszami w porze ich kwitniena??? Ja jechałam:) Do końca życia nie zapomnę tego widoku, tego dźwięku tysięcy uwijających się wśród pudrowo różowego  kwiecia pszczół, tego zapachu i  wrażenia boskości tego miejsca:)…. Ale nie wszyscy rolnicy lubią drzewa na polach – dla wielu to strata miejsca, logiczne prawda? Lepiej obsiać, obsadzić…
Nie zawsze jednak to co logicznie słuszne jest takim w rzeczywistości:) O zadrzewieniach śródpolnych, ich zbawiennym wpływie na plonowanie, na powstrzymanie erozji, na świat zwierząt i roślin współżyjący z człowiekiem, na walory nie tylko przyrodnicze ale i ekonomiczne pisał już Dezydery Chłapowski. W więzieniu siedząc pisał:)  Zresztą nie tylko pisał ale i w życie wprowadzał. Ciekawi? TUTAJ jest ciut więcej:)
Przejeżdżałam przez miasta i miasteczka. Mijałam drzewa rosnące wzdłuż torów – w świetle dzisiejszych przepisów większość z nich powinna być wycięta… Są zbyt wysokie, zbyt rozłożyste, niektóre za kruche, zaniedbane… Co robić? Wycinać? Trzeba. Niektóre natychmiast…
W zamian sadzić niższe, te o mocnym, twardym drewnie, sadzić z głową i pamiętać o docelowych rozmiarach. Przez lata całe nikt nie dbał o te drzewa – rosły sobie byle jak, byle gdzie…no cóż. Tak jak nie wpuszcza się słonia do składu z porcelaną, tak nie sadzi się wysokich drzew niebezpiecznie blisko choćby linii kolejowych…
www. koszalininfo.pl
Skołowana nieco dojechałam na miejsce – dworzec centralny i centrum jest mi już znane, ale okolice dworca gdańskiego już niekoniecznie. Taksówki stały co prawda, ale jak to w każdym mieście z taksówkami przy dworcu nigdy nic nie wiadomo. Wsiadłam więc w metro i śmignęłam przez całe miasto, a później „bezpieczną” taksówką wprost na konferencję.
Wykłady o drzewach w przestrzeni miejskiej jak najbardziej ciekawe, wnoszące sporo wiedzy, nowatorskich pomysłów, ciekawych spostrzeżeń z kraju i nie tylko – prelegentami byli również Niemcy, którzy przy pomocy uroczej młodej tłumaczki (nie obyło się bez wpadek, ale były one zabawne i rozładowywały ciężkawą, naukową atmosferę:)) dzielili się doświadczeniami z własnego podwórka.
Co najbardziej szkodzi drzewom? SÓL. I zanieczyszczenia powietrza. I udeptywanie ziemi wokół pni. I rozjeżdżanie tej ziemi przez parkujące samochody z wyciekającym olejem… I podsypywanie ziemi (podnoszenie poziomu gruntu), zasypywanie pni drzew. I obniżanie tego poziomu. I cięcie korzeni tuż przy pniach podczas choćby wymiany krawężników.  I betonowanie chodników… betonowanie? Jak najbardziej – kiedyś płyty chodnikowe kładziono na piasku, korzenie mogły więc swobodnie penetrować całkiem sporą powierzchnię pod płytami – dziś ze względu na wjeżdżające i parkujące na chodniku samochody konieczna jest solidna,  betonowa podbudowa.
Z plątaniną kabli różnej maści i przeznaczenia. Jak więc drzewo ma rosnąć, skoro jest regularnie podduszane, ściskane, okaleczane, betonowane, podsalane i trute? Odpowiedź makabryczna – KRÓTKO ma rosnąć. Puentą części oficjalnej było stwierdzenie, że drzewa w miastach powinny być traktowane jak plantacja: 7-10 lat i wymiana na nowe.
Po części oficjalnej był panel dyskusyjny i tak jak przypuszczałam (oczywiście byłam przygotowana na dyskusję, TUTAJ pisałam o temacie) dotyczył w głównej mierze ogrodu Krasińskich w Warszawie. Dyskusja toczyła się jednak między gośćmi siedzącymi przy stole nakrytym zielonym suknem i choć zdania i tam były podzielone i choć zachęcano „publiczność” do podjęcia tematu, to jakoś żadnemu z nas nie udzielono głosu. Nie wiem, co należało zrobić, aby głos uzyskać – stanąć na krześle? Bez mikrofonu, który przechodził z rąk do rąk przy stole z zielonym suknem moje uwagi czy komentarze rzucane w przestrzeń Auli brzmiały niczym rybi głos – niby ruszałam ustami, a nikt mnie nie słyszał.
Może powinnam wstać. Może powinnam się zgłosić, jak w szkole, i czekać na udzielenie mi głosu… Polskie prawo dziurawe jak sito i wybiórcze pozwala wycinać drzewa pod drogi (bez uzyskania pozwolenia – tzw. SPECUSTAWA), a pastwi się nad „kilkoma” (to cytat dosłowny) drzewami w Ogrodzie. Przypomnę, że w Ogrodzie Krasińskich  wycięto 337 drzew, czyli 1/3 wszystkich tam rosnących, w zdecydowanej większości zupełnie zdrowych, bo nie pasowały do nowego projektu Ogrodu,  któremu chciano przewrócić barokowy wygląd sprzed ponad 300 lat. Emocjonalna dyskusja zakończyła się dość szybko, każdy bronił swego zdania, choć miałam wrażenie, że odpowiedzialni za tę wycinkę zrozumieli swój błąd. Konsensus został osiągnięty, obiecano na forum większe kierowanie się zdrowym rozsądkiem niźli „fanaberiami” projektanta.
Uczestnicy konferencji rozeszli się do domów, mam nadzieje, że wielu z nich, młodych, niewtajemniczonych wyguglowało sobie temat dyskusji i jako młodzi projektanci, architekci krajobrazu NIGDY w swojej karierze nie pozwolą, aby ich projekt tak brutalnie zderzał się z żywymi drzewami jak ten w ogrodach Krasińskich.

*************
Chciałam jeszcze rozgłosić wieść wielką – dzięki kilkunastu cudownym i wspaniałym osobom o wielkim sercu w ten weekend odbędzie się wielka aukcja na rzecz Domu Tymianka – aukcja pod hasłem
CUDA WIANKI NA TYMIANKI 
odbywa się TUTAJ, a banerek można podawać dalej.

Ale przede wszystkim proszę pięknie licytować:) 

Ja dziś zmykam, jutro mam dłuuuugie spotkanie z twardą ławką uczelnianą:)

16 komentarzy

  1. Oj, przegapiłam!

  2. Anonimowy

    Nie tylko Ogród Krasińskich zniszczono. W Warszawie dramatycznie ubywa miejsc zielonych. Mieszkam od wielu lat na Powiślu (od maleńkości, żeby tak utrzymać się w klimacie). Kiedyś był to cudowny, lekko dziki park, z drzewami, krzakami, trawą, kwiatkami i zwierzątkami. Alejki były udeptane (ziemia i może nieco żwiru). Dzieci spokojnie uczyły się jeździć na rowerkach, zimą zjeżdżały z małej górki na sankach. I tak mijały lata. Ja wychowałam się w parku, moje dziecko wychowało się w tym samym parku. Co prawda raz na jakiś czas "zabierano" nam kawałek zieleni – a to na ośrodek sportu (dużo zabrano, dużo terenu mają niewykorzystanego, ale chociaż zielono jest), a to na przedszkole (nikt nie wie po co bo akurat przedszkoli na Powiślu jest pod dostatkiem). Kilka lat temu zbudowano nowe osiedle (zgodnie z nowymi trendami od płotu do płotu, zielony na osiedlu jest metr kwadratowy trawnika, reszta to beton), teraz budują kolejne (kosztem zieleni ale że zieleń była na terenie właściciela to deweloper wyciął w pień). Na przestrzeni lat alejki w parku (bezpieczne dla dzieci) wyłożono "gustowną" kostką, wytyczono nowe alejki, zlikwidowano niektóre. Ale dosłownie kilka dni temu okazało się, że włodarze miasta chcą do spokojnego parku (dzieci, psy itp.) wprowadzić "życie" pod postacią knajp (żeby ludzie mogli się bawić) i dróg dojazdowych (bo po jaką cholerę dzieci mają się bezpiecznie bawić, transport kołowy jest lepszy). Mieszkańcy protestują, ale czy na wiele to się zda. I nachodzi mnie taka refleksja – czy owi włodarze są dla nas, mieszkańców czy sami samowolnie, według własnego uznania decydują co i jak, nie licząc się z mieszkańcami. Architekt odpowiedzialny za ten projekt podobno powiedział, że u niego w Podkowie Leśnej przy placyku zabaw jest knajpka i wszyscy są zadowoleni. Jakoś dziwnie nie zapytał mieszkańców Powiśla, czy również chcieliby mieć przy placyku zabaw knajpkę. Dodam, że knajpek mamy ostatnio w nadmiarze – policja, potłuczone butelki, wrzaski nocne, głośna muzyka i inne tego typu atrakcje zakłócają sen mieszkańców. Ale chyba ważniejsze są pieniądze. Obawiamy się, że jak powstaną drogi dojazdowe do knajp w parku to za chwilę jakiś deweloper postawi dom, potem drugi aż zniszczą cały park. W końcu po co zieleń w mieście. Zieleń jest na wsi…. chore.
    A dyskusja z włodarzami wygląda dokładnie tak jak opisujesz – niby chcą usłyszeć głos ludu ale jakimś cudem nie dopuszczają ludu do głosu….
    Czas wyprowadzić się na wieś….
    Ela

  3. Pięknie piszesz, czytać się chce 🙂 Chociaż temat na końcu smutny. Do Ogrodu Krasińskich nie zaglądam już, nie chcę patrzeć na spustoszenie. A o miedzach ostatnio pisała też Maja – dobrze robicie, Dziewczyny, trzeba ludziom kłaść do głowy, to o czym dziadowie wiedzieli, a teraz "wykształciuchy" zapomniały 😉 Pozdrawiam cieplutko 🙂

  4. Taaa, moi sąsiedzi na swoich sąsiadów do urzędu donieśli, że drzewa ścinają. Na szczęście pozwolenie mieli. Co kraj to obyczaj. Pozdrowienia

    • Starczyło zapytać czy mają zezwolenie:) Z tymi donosami (nie tylko o drzewach) to na dwoje babka wróżyła – jak się nie donosi i coś się stanie to źle, a jak się donosi zanim coś się stanie, to też nie dobrze. Stąd z mojej strony takie "pianie":) Zezwolenie dla zwykłego Kowalskiego nic nie kosztuje, a unika się fanaberii typu "bo mi drzewo śmieciło":) Pozdrawiam

  5. Matko jak dobrze, że ja generalnie mam normalnych sąsiadów jeśli o drzewa chodzi (tylko jedni coś nie bardzo, ale oddziela nas betonowy płot na szczęście). Chociaż jakby ból był, to po prostu pójdę i posprzątam 😉 A że wierzby ogłowione? To im na dobre wyjdzie. Ja żałuję że ta na mojej działce nie była ogławiana, bo teraz to już po ptokach dla niej i słaba, łamie się i grzyby ją zżerają. O wierzbach w którejś Werandzie czy czymś było…
    I jak ja Ci współczuję, że Ty przy tej cudnej pogodzie zamknięta w sali siedzisz. Ja idę przerywać rzodkiewkę i drugi rzut w inspekcie siać 😉

    • Ogławianie też nie jest najlepszym pomysłem – robią się w wierzbach ubytki kominowe, a drzewo słabnie. Wierzby w ogóle żyją krótko, więc szkoda je jeszcze osłabiać. Ale tradycja ogławiania wierzb jest tak silna, że nie sposób z nią walczyć.

    • Niby tak. I tak źle i tak nie dobrze. Ale już lepsze ogłowione niż żadne, prawda? 🙂 Koło mojego domu rodzinnego, tuż przy terasie zalewowej Warty, jak się wprowadzaliśmy wierzb było sporo. A teraz kilka zostało, bo wycięli w pień. Oczywiście stosunki wodne już się pogorszyły dla rolników…

  6. Fantastyczne słowa!!!Bardzo mądre!!!Oby takich ludzi jak Ty było więcej!!!

  7. Oj nie tylko w mieście drzewa przeszkadzają. Moim sąsiadom przeszkadzajom bo śmiecom (pisownia zamierzona). A te które rosną, nie wiedzą co to właściwe przycięcie. Kto by nadawał drzewu ładną formę? To kosztuje . Lepiej zorganizować igrzyska i dać ludziom po kielichu żeby dobrze zagłosowali. Sorki ,że ja tu z polityką ale w kwestii drzew chyba polityka odgrywa tu decydujące znaczenie. A podróż miałaś pełną pięknych obrazów . Wyobraźnia mi zapracowała i poczułam nawet to ciepełko otulające błogo przez przedziałową szybkę.Jak ja dawno nie jechałam pociągiem . A miedze w naszym krajobrazie są bardzo powszechne bo Małopolska z tego podziału słynie przecież . A na miedzach jeżyny, tarniny, czeremchy , trzmieliny , leszczyny , kuropatwy i zające .Takie u nas są porządne miedze. Pozdrówka

    • Z tym śmieceniem to fakt, nie tylko Twoim sąsiadom przeszkadza.
      Moja mówi tak:
      "Pani, podejdź no tutej, pani trzaa ściąć to drzewsko (moja 5 metrowa sosna himalajska:))"
      "A to dlaczego? "- pytam.
      "Bo mnie śmieci igłami, pani nic posadzić tutej nie moge, bo mnie te igły leco…"
      "Nie zgadzam się, sąsiadko, sosna ma gałęzie przycięte równo z płotem, więc nie wiszą nad Pani działką, a drzewa nie zetnę"-odpowiadam
      "COOOO???? To ja do gminy na skargę pójda, na skargę! Obaczym co powiedzo. Żeby tak drzewo śmieciło! Może z ciastem do sąsiadki mam iść, co??? Ja grzecznie proszę, a sąsiadka mówi NIE????" – oburzyła się starsza pani.
      " A ja grzecznie odpowiadam, drzewa nie zetnę i koniec, miłego dnia:))"
      Tak to bezczelne drzewa śmiecą. Z mojego oczka wyławiam liście dębów, orzechów, brzóz, nawet leszczynę miałam diabli wiedzą skąd, to samo mam na rabatach…i jakoś sąsiadom nie każę drzew ścinać. Wiele jest jeszcze do zrobienia na tym świecie:)
      Miedze w małopolski krajobraz są rzeczywiście wpisane, ja cieszę się, że w Wielkopolsce powracają do łask. Choć na ogromnych ich polach nie uświadczysz. Miłej niedzieli:)

  8. Ondraszko, twój post czyta się jak poezję. Rozmarzyłam się…
    Ja jestem przerażona tym, co się w mieście wyprawia z drzewami. Moje osiedle reklamują jako miejsce przyjazne osobom lubiącym zieleń, a wycieli prawie wszystkie drzewa w okolicy. Smutne, że projektanci w ogóle nie zadają sobie trudu, aby jakoś wkomponować drzewa, którym osiągnięcie pokaźnych rozmiarów zajęło przecież kilkadziesiąt lat, zwłaszcza w takich miejscach jak mój Kraków, gdzie wszyscy dusimy się od smogu.
    Jeszcze nieco drzew zostało miedzy osiedlem, a supermarketem i wszyscy nieśmiało marzymy, że może uda się je zostawić w postaci jakiegoś mini-parku, a tu już głosy się podnoszą, że biurowce będą stawiać.

    • Dziękuję Aga. To prawda, że drzewa traktowane są często w miastach jako persona non grata – zabierają tak cenne miejsce do parkowania, na kolejny market, biurowiec, apartamentowiec…u nas też tak jest – dąży się do zabudowania najmniejszego skrawka terenu, miasto zaczyna się dusić. Nie rozumiem tego – już kilka miejsc zostało skutecznie zabudowanych budynkami i teraz zamiast mieć widok z okien na skwer, trawnik czy drzewa – ludzie gapia się sąsiadom w okna…

  9. Ondrasza, agitujesz skutecznie, dzieje się, dzieje! Dziękuję!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*