Woda w ogrodzie #1 – festiwal wiosennego zakwitu

Razem z firmą Hydroidea rozpoczynamy cykl artykułów o wodzie w ogrodzie – dziś dla Was część pierwsza – o tym co było, co się nie sprawdziło, czego nie przewidzieliśmy, z czym nie daliśmy sobie rady. Bo jak wiecie, własny ogród to masa wyzwań, prawdziwe poletko doświadczalne, ogromna wiedza ale i niespodziewane wpadki.

Ale po kolei: o tym, aby woda w ogrodzie w ogóle się pojawiła myślałam już od dawna i jak pisałam w TYM poście – i w końcu dopięłam swego 🙂
Własnoręcznie wykopałam swój stawik (z czego jestem mega dumna!), z pomocą męża dokonała się cała reszta. Projekt jaki zrobiłam, zakładał całkowitą rezygnację z jakichkolwiek preparatów chemicznych wspomagających utrzymanie „czystości” w oczku, filtrów (za filtr miał robić strumień) czy lamp UV (redukują one ilość glonów w wodzie). Genialne. Dodatkowo chciałam, aby mój stawik był jak najbardziej dziki, naturalny, żyjący własnym życiem, aby osiągnąć w nim tak pożądaną równowagę biologiczną. I właściwie to się udało – dno oczka było wysypane w 1/3 swojej powierzchni (na płyciźnie) gruboziarnistym piaskiem i żwirem, poukładane kamienie, woda żyła – pływały w toni najróżniejsze owady i ich larwy, żaby, ryby, nad taflą latały ważki, w trzcinach swoje sieci wiły pająki (gościłam nawet tygrzyka), ze strumienia korzystały ptaki, zaś wodę z kamieni spijały zmęczone upałem pszczoły, osy i inne owady, na brzegach i na płyciznach kolorowo i różnorodnie zakwitały rośliny i trawy, na falach wody bujały się wielgachne liście i kwiaty wodnych lilii … cud, miód, sielanka. Prawie:)

Tak jak chciałam, mój stawik zaczął żyć własnym życiem, ale nad tym jakie to będzie życie nie miałam do końca kontroli… jak to w naturze:)
Po pierwszych ciepłych i słonecznych dniach, zwłaszcza jak pompa nie chodziła non stop, a moja mini – Niagara nie wprowadzała wody w ruch, wszystkie płycizny zostały zawłaszczone przez glony nitkowate, prawdziwy festiwal wiosennego zakwitu…
Wyławiałam je codziennie, a one rozmnażały się błyskawicznie i następnego dnia znowu w wodzie pływały zielone smarki… Glony oplatały łodygi roślin, snuły się leniwie po kamieniach, pływały w toni, przytuliły się nawet do pompy i węży. Pojawiły się nawet w strumieniu tańcując zaczepione o rośliny w rytm przepływającej wody. Tego się nie spodziewałam – torf i zakwaszanie wody pomagały, ale na krótko. Do tego takie woreczki wymagały częstej wymiany, a na takie zabiegi najzwyczajniej nie miałam czasu. Woda kwitła w najlepsze, a im bardziej rozrastały się rośliny – tym ja miałam większe ograniczenia w możliwości usuwania glonów i czyszczenia oczka.
Dodatkowo nasza działka znajduje się nieco niżej niż działka sąsiada. To powodowało, że podczas każdego ulewnego deszczu do naszego strumienia spływała urodzajna ziemia z sąsiadowych grządek… taki bonus. Jakby tego było mało, przerośnięte rośliny (to było widać już w 3 sezonie oczka) również „podniosły” się ponad poziom folii i kamieni, a wraz z nimi ziemia w której były posadzone. Urosły tez drzewa posadzone wokół wody, a im większe były drzewa – tym więcej liści woda przyjmowała jesienią… Stawik i jego otoczenie żyło pełną gębą 🙂

Żadna chemia nie wchodziła w grę, ale nie znałam jeszcze ekologicznych produktów Hydroidea jak choćby Algo Split przeciw nadmiernemu wzrostowi glonów nitkowatych, Algo Stopper hamujący nadmierny wzrost glonów i sinic, czy Phos Sorb ogrniczający powstawanie osadów dennych i mułu… No cóż – moja strata 🙂
Pozostawały mi stricte naturalne metody (zakwaszanie wody, wyławianie glonów i mechaniczne czyszczenie oczka.

Oczko czyściliśmy dokładnie co roku na wiosnę, kiedy było już na tyle ciepło, że nam ręce nie odmarzały oraz sukcesywnie zbieraliśmy i wyławialiśmy co się dało w ciągu sezonu. Kłopot mieliśmy dwa lata temu, kiedy zbyt duża ilość materii organicznej pozostawiona jesienią, ostra zima i gruba warstwa lodu spowodowały wystąpienie zjawiska zwanego przyduchą – czyli w wodzie zabrakło tlenu, a rozkładająca się materia organiczna dodatkowo „wzbogaciła” wodę o trujący siarkowodór.
Pisałam o tym w TYM poście – widoki nieciekawe, szkody spore, straty niepowetowane, bo dotyczyły żywych istot, a na utrzymaniu w wodzie tego życia najbardziej nam zależało.

Podsumujmy więc wodne bolączki:

– południowa wystawa oczka i dużo płycizn powodowało nadmierny rozwój glonów
– zbyt niskie położenie strumienia względem poziomu gruntów wokoło oraz niewłaściwe ułożenie folii przy roślinach rosnących przy oczku powodowało spływanie ziemi do wody i zwiększone jej  użyźnienie
– drzewa rosnące wokół wody (ale też i te rosnące dalej, no bo wiatr – wiadomo) jesienią dodatkowo wzbogacały wodę w opadłe liście.

Podjęliśmy decyzję o przebudowie oczka i usunięciu tychże bolączek. Firma Hydroidea zaproponowała przetestowanie jej ekologicznych preparatów – tak jak pisałam na początku, własny ogród to poletko doświadczalne i ciągła nauka, poznawanie przyrody, podpatrywanie, uczenie się zależności które dla natury są oczywiste od wieków, dla człowieka współczesnego już niekoniecznie.
Rozpoczynamy więc projekt WODA W OGRODZIE – jeżeli chcecie dowiedzieć się jak zaprojektowałam nowe oczko i jak sprawdzają się produkty marki Hydroidea – zapraszam wkrótce na Woda w ogrodzie #2

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*