Zieleń przyuliczna czyli wielkie jaja po budowie:)

Mamy drogę. Powiatową nową. Całe 900 metrów asfaltu… 🙂 O tym jakie jaja były jak się droga budowała to przemilczę, o tym jak budowano chodniki i drogi wewnętrzne wolałabym zapomnieć, bo poprawek było tyle, że już się pogubiłam, czasu, kłótni, przepychanek… koszmarek budowlany.

Dość że jak odwiedzali nas znajomi architekci i budowlańcy to łapali się za głowę ze wspólnym okrzykiem: „Co to k..wa ma być???” Ano droga ma być. I chodniki. I ścieżki rowerowe, ciągi pieszo jezdne…ładnie miało być, bezpiecznie i wygodnie. Kilka wjazdów na posesje poprawiano przynajmniej dwukrotnie – zjazdy pod kątem tak ostrym, że terenówka miałaby problem, a co dopiero osobowe auto. Droga w kilku miejscach jest tak wyniesiona, że chodniki znajdują się na wysokości ponad połowy ogrodzeń…jak człek po imprezie będzie wracał i się o taki płot oprze, to na bank wyląduje u sąsiada na trawce. Guz na głowie po upadku z takiej wysokości (bo po drugiej stronie „normalnie”, 180 cm od szczytu ogrodzenia do „gleby”…) to będzie najmniejszy problem:)
Tak więc patrzymy teraz na świat prawie z lotu ptaka. W nawiązaniu do fragmentu wybudowanego już wcześniej, wygląda jak wielkie śmigło…
Droga miała nam zbierać wodę, bo zdarzają się u nas podtopienia – glina jest już na 1,5 metra. Woda deszczowa z niewielkich wszak w tym roku opadów skutecznie omijała studzienki i spływa – jak spływała – na posesje.
Panowie budowniczy wszelkiej maści napracowali się potwornie, co szczególnie rzucało się w oczy kiedy zbliżała się magiczna data określana w kręgach różnych jednym mianem – death line! Czyli dajemy 200% normy, pracujemy dzień i noc ile sił starczy.
I starczyło, panowie zdążyli (przynajmniej tak mówili), a po nich przyszła…zielona ekipa. Chłopaki w uniformach z firmy X wzięli w dłonie łopaty i grabie po czym przystąpili do zakładania zieleni przyulicznej. Przed pracą i w drodze do biura obserwowałam jak się uwijają z sinusoidalnym zapałem do roboty – tu podkopali, tu pograbili, tam posiali…ale coś nie pasowało w tej robocie, nie było czarnego humusu, nie było żadnych nasadzeń, nie było plantowania terenu…tak właściwie niewiele było. I stało się, w końcu nie wytrzymałam i zapytałam co oni tutaj tak grabią i grabią i dlaczego tak dziwnie? Taki był projekt i takie wytyczne.
PROJEKT. Brzmi bardzo dumnie:)
Projekt więc zakłada, że wszystkie miejsca przeznaczone na trawniki przy drodze, przy chodnikach czy między ogrodzeniem a chodnikiem mają być w przyszłości utrzymywane tylko w wąskim, 20-to centymetrowym pasie. Aby ten pas wyodrębnić z całej reszty, którą zajmować się nikt nie zamierza, panowie umiejscawiają taki wygrabiony pas nieco wyżej niż resztę terenu.
Normalnemu człowiekowi trudno pojąć takie akrobacje z zakładaniem zieleni, więc pokażę o jakie pasy mi chodzi:
Mieli oczyścić teren i wynieść studzienki, bo te nie mogą być poniżej poziomu gruntu – na to zwróciliśmy uwagę podczas odbioru i otrzymaliśmy zapewnienie, że „teraz to tylko takie przymiarki, będzie wynoszenie studzienek, oczyszczenie i plantowanie terenu, nawiezienie humusu i wysianie trawy. Pasy muszą zostać” – ku ubolewaniu panów odbierających prace – rozłożyli nam bezradnie ręce. Poprosiłam, żeby nie ruszali mojego fragmentu trawnika przed domem – jak mają taka kaszanę zrobić to sama sobie zrobię ten trawnik. Porządnie. Powiedzieli tylko, żebym trawy nie siała, bo oni humusu nawiozą, żeby dobrze rosło. I u nas i u sąsiadów. Podobno nawieźli, choć ja nie widzę humusu – ale może ja się nie znam:)  Humus moi kochani wygląda więc tak:
Żeby nie było-trawa na tym fragmencie została już posiana – kiełkuje. Mniemam że prace zostały zakończone…
Trawa na tym piachu jakoś rośnie, ale rosą też chwaściska, bo teren nie oczyszczony. Dziury po buciorach, góry i doliny, kamienie, resztki betonu – w sam raz żeby kosiarkę zniszczyć…
Pasy rozjechane przez samochody, bo droga wąska, trzeba się jakoś mijać:) Mijanka prosta nie jest, bo różnica poziomów między ulicą wraz z rzeczonym pasem 20-to centymetrowym a resztą pozostałą w środku sięga mi prawie do połowy łydki. Nisko zawieszony samochód zawiśnie na krawężniku.

Ręce mi opadają, najchętniej przegrabiłabym to partactwo i sama zrobiła jak należy, ale mi za to nikt nie zapłaci, a oni kasę zgarnęli! Trawa już sobie rośnie na tym bajzlu…Nie dzwonimy nawet, w końcu po interwencjach bezpośrednich już dostaliśmy czterokrotnie zapewnienia, że „jeszcze wrócą i zrobią jak należy”:)

*****
Swojego czasu wiedząc że remont drogi ma zostać przeprowadzony, zaproponowałam sąsiadom zrobienie projektu nasadzeń. Chcieliśmy się odgrodzić zielenią od ulicy, chcieliśmy mieć zieloną ścianę do podziwiania, chcieliśmy mieć po prostu ładnie. Projekt poszedł do Zarządu Dróg Powiatowych i uzyskał akceptację. Nie uwzględniono go w opisanym remoncie, bo tani nie był, a i my zastrzegaliśmy, że wykonamy go sami, własnymi środkami i pracą – zakładaliśmy z sąsiadami, że sami się zorganizujemy, drzewka i krzewy zakupimy, posadzimy i będziemy pielęgnować. I było okey. Ale dlaczego żyłowano na zwykłych trawnikach i wyrównaniu terenu – nijak nie mogę zrozumieć…ten kraj nie przestanie mnie zadziwiać:)
I teraz pytanie za 100 punktów! retoryczne, ale zadać muszę:

Która firma pozwoliłaby sobie na takie wykonanie prac u prywatnego Inwestora? Który prywatny Inwestor zapłaciłby za taką robotę? I dlaczego skoro ta inwestycja poszła z publicznych pieniędzy ludzie pozwalają sobie na taką fuszerkę???

5 komentarzy

  1. O ja pierd… Jechałam Waszym remontem jakiś czas temu i się już wtedy nadziwić nie mogłam. Macie tam normalnie cudo nie z tej ziemi! Dla kontrastu powiem, że można też robić dobrze. Co prawda u nas droga osiedlowa, ale roboty też było sporo. I tak: Było spotkanie dla mieszkańców z burmistrzem, wydziałem zamówień, projektantem i wykonawcą. Przyszli prawie wszyscy. Wypytali się o wszystko, dostali szczegółowe info. W trakcie robót były wyznaczone poszczególne etapy z info do skrzynki, że w tym i tym dniu będzie niemożliwy wyjazd z posesji i proszą o zaparkowanie w innym miejscu. Do mnie dzwonił wiceburmistrz spod mojej posesji (ok – pracuję w urzędzie) z pytaniem, czy nie mam nic przeciwko, żeby w zatoczce koło mojego wjazdu zrobić ażur, bo jest duży spadek i boją się, że by mnie zalewało. Koniec końców – droga jest, odwodnienie jest, wjazdy maksymalnie dopasowane do istniejących poziomów na działkach, zieleń… jest. Między chodnikiem a granicą posesji średnio 50cm pasy. Mniej więcej 13 cm humusu narzucone (sprawdzałam z linijką 😉 ), trawa wysiana, rośnie. I zaznaczone, że jak ktoś chce tam jednak swoje nasadzenia zrobić – kwiatki, krzaczki i co tam jeszcze, to nikt się nie obrazi i proszę bardzo. Można? Można.

  2. takie standardy. U nas jest gorzej… dlatego nie mamy szans w przetargach na zieleń przyuliczną 😀 😀
    a poważnie- ktoś to zaprojektował (dlaczego trawnik? koszty regularnego koszenia itd., jak wiadomo, "w świecie" robi się murawy jedno- lub dwukośne, łączki, krzewy okrywowe, cokolwiek, żeby zmienjszyć koszty eksploatacji), ktoś rozpisał przetarg na sto pro cena, ktoś odebrał robotę, ktoś prawdopodobnie zarobił po drodze.
    Problem nierozwiązywalny, bo jedynym warunkiem do spełnienia jest to, żeby każdy robił rzetelnie to, co do niego należy, a tu żadne ogniwo nie działa. I tak naprawdę nie jest sprawą obywatela, żeby działało, żeby musiał pilnować i kontrolować. Płacimy podatki i to powinno wystarczyć.

  3. U nas było podobnie w tym roku. Naprawiając drogę powiatową panowie przy okazji zniszczyli pobocza. Na trawniki wysypali gruz…i zniknęli…i do tej pory się nie pojawili…

  4. Współczuję…Krew się burzy. Ale jakoś mam dziwne wrażenie, że to historia, jakich wiele.

  5. Złóżcie skargę. O jak tak bym zrobiła! Do Prezydenta Miasta, a jak by nie pomogło o wyżej. TV chętnie się też zajmie tym tematom, bo ktoś kasę wziął. Walczcie!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*