Five o’clock o 22.00, zapierniczanie przy piernikach i domowe ZAPACHY:)

 

Z dalekiej-niedalekiej Anglii, ze strasznie długaśnego podobno miasta przyjechała do nas Kasia, dobra koleżanka mojej Połówki. Do tej pory słyszałam Jej charakterystyczny, zaraźliwie wesoły głos w słuchawce telefonu, a wczoraj, ze znajomymi urządziliśmy sobie długaśne spotkanie w restauracji… Mieliśmy po owym spotkaniu udać się na naszą wioskę i oprowadzić Kasię  po naszych włościach rozległych, ale tak nam się w kupie  miło siedziało, tak fajnie gadało, tak było wesoło, tak kreatywnie:)),  że nam czasu nie starczyło…W restauracji wysiadło ogrzewanie, więc po obiedzie  zamawialiśmy litry herbaty i urządziliśmy sobie five o’clock aż do 22.00:))) Kelner patrzył na nas trochę podejrzanie, bo wesołość nas ogarnęła po tych herbatkach jakby z prądem była podawana:)), a nie była, zapewniam. No i ILE można tej herbaty pić??? Kolejna wizyta w lutym, już jesteśmy umówione, i tym razem najpierw lądujemy u nas:) Od Kasi dostaliśmy przepyszne cukierasy w powyższej przepięknej puszce – mój prezent dla Niej zostanie przesłany pocztą, bo zgodnie z planem miała dostać go na herbatce w naszym domku, co nie wypaliło:))
 
 
 
KASIU DZIĘKUJEMY ZA MIŁĄ WIZYTĘ I NIEZWYKLE KREATYWNE SPOTKANIE:))
 
*****
 
Zima przyszła. Nie ma bata, trzeba odśnieżać:)) Od rana nieco ruchu więc mamy, jak nie przy chodniku to przy samochodach, bo szyby skubane zamarzają … no i z pieskiem trza wychodzić, ptaszki karmić … ale za to widoki jakie przecudne:))) napatrzeć się nie można. A z bliska wygląda jeszcze piękniej…
 
 
 
 
 
 
Mróz, szron, szadź…takie widoki, zamarzający oddech, zapach mroźnego powietrza:)) uwielbiam taką zimę:)) Nie cierpię, kiedy jest szaro i mokro, jak nie ma śniegu, a szaruga bezsłoneczna i zimna ciągnie się przez grudzień, styczeń, luty… A kiedy jest śnieg, to na dworze może być nawet -20 a serducho się raduje:) I roślinki też lepiej śpią pod białą kołderką.  A śnieg nastraja mnie świątecznie, więc zabieram się do pracy (ze zmiennym zapałem, ale o tym nieco później:))
Wieniec zrobiony – w tym roku prosty do bólu, ale mi się podoba. I Gości wdzięcznie wita cynamonowym zapachem…
 
 
 
Domek sprzątam na raty, bo całości nie ogarnę:) Zdobić też będę później, motyw już mam, podpatrzyłam, będzie muzycznie i plastycznie … jak to w domu Artystów różnej maści być powinno:))) Tu i ówdzie wieszam gwiazdki pomarańczowe, same pomarańcze suszą się intensywnie wypełniając dom pomarańczowym zapachem…jest CUDNIE. Kiedy byłam dzieckiem, pomarańcze to był towar deficytowy. Więc były właściwie tylko na Gwiazdkę, a dostawaliśmy je … często w prezencie. Teraz nawet latem, kiedy obieram soczystą pomarańczę, myślami jestem w grudniu, przy choince, przy Żłóbku… Dzisiejszym dzieciom to się w głowie nie mieści, ale tak było: w paczuszce kredki Bambino albo pisaki, książka, blok, czasem bierki, albo domino, lalka wystana przez rodziców w gigantycznej kolejce, WYRÓB CZEKOLADOPODOBNY:))), jabłka, pomarańcze i orzechy… i coś bezcennego: CZAS NASZYCH RODZICÓW. Nie było telewizora, gier komputerowych, PSP, konsoli, telefonów… było za to wspólne przygotowywanie świąt, robienie ozdób, klejenie łańcuchów, śpiewanie kolęd – i to myśmy śpiewali, a nie leciały z CD:) A w same Święta graliśmy z rodzicami w przeróżne gry. Nieco później bierki zastąpił Monopoly, ruletka (oj, była ta diabelska ruletka, pamiętam jak graliśmy na zapałki!!!), zakupiona siatka do stołu tenisowego, dwie rakietki i piłeczki w 5 minut stół świąteczny przeksztalcał się w stół ping-pongowy…i zawody od śniadania do obiadu:))) Ależ… przemiło jest to powspominać….Idąc świątecznym tropem prostą drogą do stołu:)) napiekłam pierwsza turę pierników. Za tydzień piekę drugą i wówczas będę zdobić. Z Synem rzecz jasna:) Pierniki wyszły wspaniałe, pierwsza blacha zbyt ciasno ułożona i nieco „popsuta” zniknęła zanim zdążyła wystygnąć:)))
 
Przepis na pierniki bajecznie prosty – potrzebne będą:
 
250 g miodu, 250 g cukru, 100 g masła, 400 g mąki, 1 łyżeczka przyprawy do pierników, 1 łyżka kakao, 1 jajko, 1 płaska łyżka proszku do pieczenia.
 
Do garnka wlewamy miód, wkładamy masło i cukier, podgrzewamy mieszając. Mieszamy tak długo, aż cukier się rozpuści (można próbować, nieziemsko słodkie i nieziemsko dobre:)) Przelać do miski i odstawić do ostygnięcia, ale nie całkiem (w misce mamy miodowy karmel, jak całkiem wystygnie, będzie twardy). Do letniego miodu dodajemy kakao, przyprawy, proszek do pieczenia i jajko – mieszamy. Później dodajemy mąkę, mieszamy. Ciasto nie powinno się kleić, będzie dość gęste i twardawe, ale się nie zrażamy, Wkładamy na noc zawinięte w folię do lodówki. Na drugi dzień wykładamy z lodówki, dzielimy na kawałki i podsypujemy stolnicę mąką, wałkujemy cienko (pół centymetra to max). Piekarnik grzejemy do 175 stopni C, wycinamy pierniki foremkami, układamy LUŹNO na papierze do pieczenia, ten na blachę i do piekarnika na środkowy lub wyższy poziom.  Ja piekłam wysoko, bez termoobiegu-też wyszły. Każdą porcję pieczemy 15 minut. Zostawiamy do ostygnięcia i zimne do puszki:)
Ozdabiamy lukrem gotowym lub zrobionym samodzielnie (mieszamy sok z cytryny z odrobiną gorącej wody, i ucieramy powoli z cukrem pudrem – 2 łyżki soku, 1 łyżka wody, 6 łyżek cukru). Na mokry lukier „przyklejamy” połówki orzechów, migdałów, rodzynek, żurawiny, sypiemy wiórkami kokosowymi albo płatkami utartej czekolady…Zabawa na 102 zapewniona, a satysfakcje dziecka z takiej pracy – bezcenna.
 
 
 
 
 
 Czujecie jak pachnie? Smakuje równie pysznie, nawet na surowo (uwielbiam surowe ciasto:))) Dalej jest jeszcze bardziej smakowicie i pachnąco…
 
 
 
 
Pachną cynamonem, goździkami i gałką muszkatołową. Pachną ciepłym miodem i kakao.
Pachną ŚWIĘTAMI po prostu…
 
****
W domu gałązki świerków i daglezji panoszą się po kątach. Jeszcze bez ozdób, jeszcze tylko zielone, bez czerwieni, bez złota, bez bieli…
 
 
A mi na chwilę, na jeden wieczór zapachniało … wiosną. Za sprawą Kasi i wymiany nasionek. Tą wiosna pachnie mi co jakiś czas, kiedy docierają do mnie zamówione nasionka:) Ależ wesoło się wówczas robi:)
 
 
 
 



 
Wiosną też pachnie jak wyobraźnie włączę, przymknę oczy i popatrzę na mój gigantyczny bukszpan: dziś obsypany śniegiem, a „za chwilę” jego gałązkami będe zdobić koszyczek wielkanocny:)))
 
 
Ja wiem, moi mili, że do tego potrzebna jest OGROMNA wyobraźnia:))) ale ja na szczęście takową posiadam. Na szczęście, bo bez tej wyobraźni nie byłoby prawdziwych Świąt, pierwszej gwiazdki, Gwiazdora z prezentami … świat bez wyobraźni byłby niezmiernie ubogi….
 
Mam od jakiegoś czasu niesamowite rozchwiany i rozregulowany mój osobisty zegar wewnętrzny.  Jeden dzień mogłabym góry przenosić, tryskam energią, piekę pierniki, czytam książki mądre po nocach, rysuję, pracuję … innym razem ledwo oko otworzę (jedno), drugie zaś dopiero jak moja kochana Połówka przyniesie mi kawę i poczuję w naszym maleńkim pokoiku jej rozbudzający aromat. Na długo jednak nie pomaga – chodze cały dzień jak śnięta ryba…Mam ochotę wówczas wsiąść do pociągu byle jakiego…..
 
 
 
Taka melancholia spóźniona jesienna, przesilenie jakieś czy co?……
 
 
Ściskam wszystkich podczytywaczy przedświątecznie z lekką nutką chęci wyjechania w siną dal:)))
Dzis jeszcze nie będzie dwoneczków – ich zmasowany atak rozpoczął się już 2 listopada niestety i od tego czasu przybiera na sile…domowo mogę sprzatać i robić wieńce, piec pierniki i układac menu na świąteczny stół, ALE na kolędy czy gwiazdkowe przyśpiewki jest jeszcze stanowczo za wcześnie.


10 komentarzy

  1. Pierniczki wyglądają zachęcająco, moje rok temu były jak skała bo pomyliłam proporcje:)

  2. Ale fajnie napisane, zapewne w dzień kiedy sił miałaś co nie miara 😉 bo post bardzo energetyczny 🙂
    Pierniczki wyglądają pysznie, a ostanie zdjęcie torów cudownie melancholijne, aż sama popadłam w zadumę.
    Przyjemnie mi się czytało waszą "pijacką" historyjkę 😉 Już słyszę wasze chichoty i brzdęk odstawianych na podstawek filiżanek 🙂 Tak….wyobraźnia to coś bezcennego :)))

    • Dzień był rzeczywiście pełen energii. Pijacko było i "po poznańsku", jak namawiałam kelnera na podanie kolejnych herbat w czajniczkach (bo więcej porcji wychodzi, a tam było BARDZO zimno), a on się tłumaczył, że nie maja TYLU czajniczków (czyli pięciu sztuk…) Baaardzooo jednak prosiłyśmy i w końcu znalazł wystarczającą ilość:) Wesolutko było:)

  3. Hej, no wiem, zostaję:)) Witaminki zacznę łykać czy co na ten zegar rozregulowany:)

  4. Pociągi to Ty zostaw sobie na później, na razie zostań tam gdzie jesteś bo tam jest pięknie i będzie jeszcze piękniej, i pachnąco i kolorowo, po prostu świątecznie:))
    Pozdrawiam

  5. Hej, ale sobie fajnie poczytałam świetny wpis. A na te pierniczki to już ślinka leci do podłogi – gdybym miała pod ręką przyprawdę piernikową, to zrobilibyśmy je dziś z Albercikiem … ale zrobimy je w tygodniu. Wyglądają pysznie. Pozdrawiam bardzo serdecznie, K
    PS Ja też dzięki tej wymianie tylko o wiośnie myślę!

    • Zrób, koniecznie:) Albercik się ucieszy jak samodzielnie powykrawa i ozdobi pierniczki. Nie jest to trudne i jest bezpieczne a zabawy z tym co niemiara. Byle do wiosny!

  6. Oj, dawno Cię nie było!
    Zima i do mnie przyszła, odśnieżanie straszne!!! Zapraszam na moją świateczną rozdawajkę:)))

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*